Strony

poniedziałek, 8 lutego 2016

Geografia świata. Imperium, część 33. Karl Franz - Zmęczony szermierz.

Co zrobi muszkiet ożywionemu ciału - wybije kolejną dziurę w dupie? Jeżeli jeszcze raz będziemy musieli ćwiartować to cholerne, chodzące mięso, przypomnijcie mi, żebym wziął od chuja halabard!
- oficer Erhard von Eisenstoss, bitwa pod Twierdzą Dziesięciu

W najdalej na północny-wschód wysuniętym punkcie granicy Sylvanii wojska Karla Franza rozdzieliły się. Dnia 22 Sigmarzeita AS2507 część armii - w tym wojska Nuln - poszła wzdłuż Stiru na wschód. Reszta, pod dowództwem samego Imperatora, ruszyła na południe. Zająwszy dogodne pozycje u nasad wielkiego półwyspu leśnego, który Sylvania niczym klin wbija między Stirland i Ostermarku, obie armie weszły w granice przeklętej prowincji, stosując taktykę kleszczy. Podjazdy zostały wysłane na północ w celu oczyszczenia całego obszaru leśnego cypla. Wszystko to okazało się niespodziewanie łatwe - napotkani ożywieńcy nie byli zdolni do stawiania skutecznego oporu, całe ich oddziały rozsypywały się w proch na sam widok błogosławionych symboli, mimo ponurej okolicy nastrój armii był świetny, żołnierze mówili, że to wycieczka nie kampania. Wyznaczony cel został wkrótce osiągnięty. Armia Imperialna połączyła się 3 Sommerzeita, północny cypel był militarnie bezpieczny. Teraz nie było już innego wyjścia, jak ruszyć w głąb Sylvanii. Początkowo postępy były szybkie i łatwe. Lecz czasem przedzieranie się przez lasy, wioski i pola prowincji robiło się coraz trudniejsze. Cóż z tego, że stoczono walną, zwycięską bitwę, skoro co chwila z lasu wychodziła grupka ożywieńców, zielonoskórych czy mutantów, samobójczo atakując idące w szyku marszowym regimenty, rozbijając równy porządek przemarszu. 15 Sommerzeita w okolicach martwego obecnie miasteczka Schamberg Armia Imperialna stoczyła bitwę z wielką grupą ożywieńców. Ożywione ciała, stare, rozsypujące się szkielety, hordy szczurów, pierzchających spod nóg. Wróg pozbawiony był jakiekolwiek dowództwa, lecz ożywieńcy nie dają się pokonać łatwo, trzeba ich było rąbać na małe kawałki, a ręce wciąż same pełzały po ziemi i chwytały walczących za nogi. Potworna, makabryczna robota trwała przez bite dziesięć godzin. W kilka pacierzy po tym, jak ostatni ożywiony osunął się na ziemię, nad pobojowiskiem przesunął się dziwny opar mgły i cała pokonana armia martwych ożyła, polegli w bitwie żołnierze Imperium zasilili jej szeregi i była teraz niewiele mniejsza niż na początku bitwy. Wszystko trzeba było zaczynać od nowa, przy świetle pochodni i upiornym blasku Morrslieba, bo słońce już zaszło. Dowódcy obawiali się paniki w szeregach, lecz żołnierze zwyczajni nie mieli na to siły - otępiali, śmiertelnie wyczerpani, pracowali równo, mechanicznie, niczym młyn wodny - była to niesamowita bitwa - bez okrzyku, bez przekleństwa, brzmiąca tylko szuraniem wlokących się po ziemi stóp ożywieńców, ciężkim sapaniem żołnierzy Imperium i szczękiem oręża.

Następnego dnia armia była krańcowo wyczerpana, Imperator zarządził odpoczynek. Około południa lunęło i padać już nie przestało. Do wieczora ziemia zmieniła się w błoto i jasne stało się, że najpotężniejsza broń tej armii - ciężka jazda zakonów rycerskich - stała się bezużyteczna. Spokój trwał tylko jeden dzień. Nazajutrz, 17 Sommerzeita, wynurzając się z deszczowej mgły, ślizgając się i przewracając ożywieńcy uderzyli znowu. Małe grupki, bądź pojedynczy przeciwni pojawiali się przez cały dzień. Morale spadało. Modły kapłanów nie przynosiły żadnego skutku. Posuwali się wciąż w głąb terytorium przeciwnika, lecz nie był to już triumfalny marsz, lecz rozpaczliwy wysiłek wyczerpanych ludzi. Im niżej zaś upadł duch w armii, tym było gorzej, tym więcej cuchnących rozkładem przeciwników pojawiało się na drodze wojska. 20 Sommerzeita Karl Franz stracił trzy nulnijskie moździerze oblężnicze - ich załogi po prostu siedziały przy swoich działach, pozwalając się szlachtować bez najmniejszego oporu, jak ogłupiałe zwierzęta. Dumne sztandary, zlepione deszczem, wisiały smętnie na drzewcach, żołnierze ślizgali się w błocie, konie rycerzy łamały nogi, ożyły stare swary między zakonami, doszło do pojedynków. Armia Imperialna tę kampanię przegrywała.

Wieczorem 21 Sommerzeita AS2507 straż przednia oznajmiła krawędź lasu. Armia Imperialna wyszła na płaski otwarty teren. Przed nią wznosił się obły pagór, zwieńczony dumną i zaprojektowaną z niezwykłą gracją twierdzą - dziś znaną jako Twierdza Dziesięciu. Deszcz lał nieustannie, lecz w chmurach nad zamkiem widniała szczelina, przez którą przedzierał się złocisty wodospad światła słonecznego. Czerwone i zielone proporce łopotały na wietrze. Gdy szyki wojsk Imperatora stawały w porządku bitewnym na rozmokłym, błotnistym polu, z wież twierdzy huknęły fanfary i całe podnóże twierdzy okryło się błękitnawym oparem. Wyjechał z niego śnieżnobiały koń, niosąc na grzbiecie niezwykle bogato odzianego jeźdźca pod białym sztandarem parlamentariusza. Imperator słuchał posępnie słów, nakazujących mu w imię władcy zamku, Vlada Cassimira i zgromadzonych weń pozostałych dziewięciu władców Sylvanii zawrócić bezzwłocznie i opuścić ich lenno, lub też ponieść śmierć tu, u podnóża Okrągłej Góry. Karl Franz słowem nawet nie odezwał się do posła, nie patrząc na niego kazał swoim ludziom pojmać go i obedrzeć ze skóry. Jego wrzaski wtórowały werblom i trąbkom, ustawiającym szyk. Bitwa zaczęła się niemal natychmiast - ze skłębionego oparu ze świstem wyleciał czarny deszcz strzał, w ślad za nimi wybiegli nieskładną kupą ożywieńcy wszelakiego rodzaju, zwartymi szykami wyszli zwierzoludzie, czworobokami wymaszerowali zbrojni, upiorna, dziwnym oparem okryta kawaleria ustawiła się na lewej flance.

Armia Imperialne nie mogła użyć broni palnej - deszcz skutecznie to uniemożliwiał, łucznicy i kusznicy dopiero zakładali cięciwy i zdejmowali osłony z łuków i kołczanów, ciężka jazda została spieszona, rycerze pozbyli się też większej części swoich zbroi - inaczej nie byliny w stanie się poruszać we wszechobecnym błocie. Była to bitwa piechoty. Bitwa chaotyczna, pozbawiona ładu - żołnierze Imperatora zostali zaangażowani na całej linii na raz, w wielu miejscach zmuszeni do obrony okrężnej, artylerzyści z Nuln próbowali dopiero znaleźć miejsca dla dział i pobudować jakieś stanowiska. Szarża kawalerii przeciwnika odrzuciła rycerzy zakonnych, jednak odzyskali oni wkrótce teren i niezgorzej dawali sobie radę z lekką jazdą. Jednak wynik bitwy wydawał się przesądzony. Armia przeciwnika była ponad trzykrotnie liczniejsza, walczyła na własnym terenie z własną twierdzą za plecami. Żołnierze Imperium byli śmiertelnie wyczerpani. Bez nadziei, bez rozpaczy w sercach pracowali równo, jak drwale, bez słowa, bez myśli, nad polem bitwy niosły się tylko szczęk broni oraz krzyki zwierzoludzi i żołdaków przeciwnika, jęki rannych obu stron. Minęło południe i wojska Imperium zostały odcięte od lasu - tabor na szczęście dołączył wcześniej - w połowicznym okrążeniu lecz nie myśląc nawet o próbie wyrwania się. Błoto chlupotało pod nogami, wsysało buty, ranni topili się w nim, szarpiąc się rozpaczliwie, krew płynęła czerwonymi strumykami, żołnierze mdleli z wyczerpania, padł sztandar Stirlandu, podnieśli go zwierzoludzie. Rycerze Pantery uderzyli na nich, odzyskali sztandar, lecz sami stracili blisko czwartą część swoich. Ognista piechota Reiklandu, po większości połamawszy już krótkie miecze, walczyła kolbami swych rusznic, używając ich jak maczug. Wszystko w nieustannym potopie, wszystko w mokrym oparze, podnoszonym przez bijące w błotniste kałuże krople. Cała Armia Imperium była niczym wymęczony szermierz, który stawia ostatni blok, wiedząc, że na następny nie będzie miał siły. Bitwę przerwał dopiero zmierzch. Żołnierzy trzeba było siłą zmusić do stawiania namiotów - sami padliby pewnie w błoto i nie obudzili się rano. Dowódcy błagali Karla Franza by wydał rozkaz odwrotu, Imperator jednak uparcie odmawiał, aż w końcu uniósł się gniewem i zagroził, że powiesi następnego, który wspomni o odwrocie. To, że tej nocy nie doszło do dezercji zawdzięczać możny chyba tylko śmiertelnemu wyczerpaniu żołnierzy.

Gdy warty okrzyknęły północ straszny blask zamienił na moment noc w dzień, a grom obudził wszystkich. Deszcz przestał padać...
- Imperium za panowania Karla Franza, fragment artykułu
 Piotra Nurglitcha Smolańskiego pochodzi z dwumiesięcznika Portal


ciąg dalszy nastąpi...
(a wszystkie wpisy fluffowe opublikowane dotychczas dostępne są w czytelni).

Zachęcam także do POLUBIENIA gry Warheim FS na FB,
dołączenia do BLOGOSFERY oraz komentowania wpisów!
Zapraszam także na forum AZYLIUM, które skupia graczy
Mordheim i Warheim FS.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz