Od jakiegoś czasu pracuję nad rozwijaniem historii osadzonej w realiach uniwersum Warhammer Fantasy, a dokładniej w świecie gry Warheim FS – autorskiego skirmisha, którego akcja toczy się w brutalnej rzeczywistości po Burzy Chaosu. Świat ten, na nowo wynurzający się z ruin i popiołów, wciąż tętni magią, wiarą, zdradą i żelazem.
W ramach tego cyklu, raz w miesiącu, na łamach bloga DansE MacabrE pojawi się opis jednej z kompanii - przedstawienie jej historii, struktury, bohaterów, poglądów, symboliki i miejsca w pokrwawionej mozaice Imperium. Opisy będą utrzymane w klimacie mrocznego fantasy, w duchu Warheim FS i Starego Świata – z silnym naciskiem na atmosferę walki, poświęcenia, wiary i rozpadu.
Mam nadzieję, że teksty te staną się dla Was inspiracją – do tworzenia własnych kompanii, prowadzenia kampanii narracyjnych, a może nawet do malowania kolejnych figurek i odkrywania tajemnic, które kryją się za zamkniętymi wrotami zakonnych twierdz.
Dziś zapraszam Was do poznania kolejnych postaci i jednostek, które tworzą militarną i duchową potęgę Bractw Rycerskich Imperium.
Gdy płoną miasta, a niebo rozdziera ryk demonów, Templariusze Płonącego Serca Sigmara nie cofają się ani o krok. Nie walczymy dla chwały, bo ta jest ulotna. Nie dla zwycięstwa, bo ono bywa gorzkie. Walczymy, by trwać - choćby tylko przez chwilę - w miejscu, które wszystkim innym wydaje się stracone. Walczymy, by być ostatnią tarczą przed upadkiem, ostatnim murem, o który rozbiją się piekielne legiony. Gdy nadejdzie koniec, niechaj znajdą nasze ciała pośród zgliszcz, z mieczem wbitym głęboko w serce wroga i przysięgą Sigmara na ustach. Bo jeśli świat ma się skończyć, to niech stanie się to tam, gdzie my stoimy - i ani kroku dalej.
- Arnulf von Eckendorff, Komtur Templariuszy Płonącego Serca Sigmara, poległy podczas Ostatniej Szarży pod Wolfenburgiem
Bractwa Rycerskie Imperium to ostatni bastion cywilizacji i wiary, zbrojna pięść bogów i nieugięta tarcza śmiertelnych. W czasach pokoju błyszczą jak złote posągi - odziani w pancerze wykute przez krasnoludzkich mistrzów płatnerstwa, dumnie dosiadają potężnych, opancerzonych rumaków, noszą insygnia i sztandary swoich zakonów i mówią językiem honoru. Ale prawda o bractwach rycerskich nie rodzi się na paradach - lecz w deszczu krwi, ogniu bitwy i szarży, która zmiata wszystko z powierzchni ziemi. Rycerz zakonny nie jest ozdobą - jest narzędziem.
Choć zakonów jest wiele, a każdy wyrósł z innej tradycji, wszystkie dzielą wspólny los: wieczną walkę. Niektóre bractwa wywodzą się z kultów bogów - Sigmara Młotodzierżcy, Ulryka, Myrmidii - inne z bractw świeckich, strzegących granic, pałaców i świątyń. Zakony templariuszy Sigmara są silnie zakorzenione w Reiklandzie i Ostlandzie - tam, gdzie tron Imperatora i jego wiara mają największą moc. Z kolei Middenheim - Miasto Białego Wilka - gdzie śnieg i kamień są równie twarde jak dusze jego obrońców, to domena Ulryka, pana bitwy, zimy i wilków. Zakony Myrmidii częściej spotkać można w południowych królestwach Starego Świata, tam gdzie strategia i dyscyplina uzupełniają fanatyzm północy.
W czasie Burzy Chaosu wszystkie te zbrojne bractwa rycerskie stanęły ramię w ramię. Dawni nieprzejednani rywale - templariusze Sigmara i Ulryka, którzy przez stulecia w krwawych walkach spierali się o prymat - złączyli się w kręgu stali i wiary, by powstrzymać nadciągające potworności. Rycerze Myrmidii przejęli dowodzenie na wielu frontach - nie z pychy, lecz z chłodnej kalkulacji. Ich strategia, połączona z furią templariuszy Ulryka i niezłomnością rycerzy zakonów Sigmara Młotodzierżcy, zrodziła nowy rodzaj bitwy - modlitwą i mieczem, krwią i świętym gniewem.
Na równinach północnych prowincji całe zakony znikały w jedną noc - pochłonięte przez zdałoby się nieskończone hordy Chaosu, które prowadziły stwory z piekła rodem. Ale nie cofały się. Rycerze ruszali do szarży ze złamanymi kopiami, z mieczami wyszczerbionymi, z błogosławieństwem kapłanów w sercach i śmiercią na ustach. Wielu z nich, śmiertelnie rannych, wzywało swych bogów i jeszcze raz, ostatnim tchnieniem zadawało cios - taki, który zatrzymywał nawet demonicznych czempionów. W chwilach ostatecznych ich wiara była silniejsza niż śmierć.
Szaleńcy w łachmanach - flagelanci - biegli przed nimi, uderzając w dzwonki i krzycząc modlitwy ku niebu, rzucali się pod topory wojowników Chaosu, by utorować drogę ciężkiej kawalerii. Tysiące zginęły w krwawym szale, ale za ich ciałami jechały zakonne rydwany. Obok nich, ramię w ramię, umierali zbrojni i gwardziści, którzy choć nie przysięgali zakonowi, oddali życie z tą samą gorliwością. Kiedy ziemia trzęsła się od kopyt, nie było już odwrotu. Zmiażdżone podkowami ciała, złamane rogi, roztrzaskane tarcze - to były znaki, że bogowie Imperium jeszcze nie odwrócili wzroku.
Chaos, by rozbić ten sojusz, musiał sięgnąć po wszystko co mogli zaoferować Mroczni Bogowie - po legiony z najodleglejszych czeluści Północnych Pustkowi, po prastare demony, które pamiętały czasy sprzed narodzin człowieka. Ale nawet te nienazwane koszmary musiały walczyć o każdy skrawek zmarzniętej ziemi. Bo Sigmaryci, Ulrykanie i Myrmidianie nie walczyli o siebie. Walczyli o ludzkość. I zginęli - dziesiątkami tysięcy - na chwałę tej sprawy.
Z tych ruin powstali nowi bohaterowie, nowi święci. Nowe zakony, uformowane z ocalałych, przyjęły symbole poległych - zakrwawione lilie, pęknięte młoty, wilcze łby wypalone na pancerzach. Wiele starych zakonów zostało wybitych do nogi, do ostatniego gwardzisty, ostatniego zbrojnego - ale pamięć o nich trwa. Mówi się o świętych, którzy rodzą się z popiołów - o rycerzach, którzy po śmierci stali się duchami prowadzącymi swoich braci w bitwie. Kapłani czczą ich imiona w modlitwach, a matki nadają imiona poległych rycerzy swym dzieciom, wierząc, że choć ciało padło, duch nadal czuwa.
Ale wojna zabiera wszystko. Po zwycięstwie ci, którzy przetrwali, powrócili - do zgliszcz, do ruin, do ludzi, którzy nie poznawali ich oczu. Rycerze, którzy przeszli przez piekło, nie śmiali się już przy winie. Ich śmiech zardzewiał jak pancerze, które nosili. Ich zbroje były porysowane, sztandary wypłowiałe, ale w spojrzeniach lśniła inna, cicha chwała - duma tych, którzy widzieli koniec wszystkiego i mimo to nie padli na kolana. Wielu wróciło okaleczonych, niektórzy nieśli popioły swych braci w urnach owiniętych w zakonne barwy. Byli innymi ludźmi - i ci, którzy ich witali, czuli to, choć nie umieli nazwać tego uczucia. Gdy w Reiklandzie, Middenheim i Ostlandzie urządzano parady zwycięstwa, prości ludzie klękali przed nimi - nie z poddania, lecz z pokory. Bo wiedzieli, że to ci ludzie stanęli między nimi a Wieczną Ciemnością.
Zakony różnią się organizacją. Niektóre bractwa to klasztory - surowe, twarde, gdzie każdy dzień to post, modlitwa i ćwiczenie. Ich członkowie śpią na deskach, jedzą w milczeniu i modlą się do bogów. Inne pozwalają na więcej wolności, ale wszystkie łączy jedno: gdy przybywa wezwanie, każdy rycerz, gdziekolwiek jest, musi stawić się u boku swego bractwa. Wielki mistrz wzywa - i z najdalszych krain rycerze wracają, z pustelni, z zamków, z fortów, by znów stanąć w szyku. Zjednoczeni, choć różni, niczym ostrza wykute z innych rud, ale zatopione w tym samym ogniu. Służą jako kawaleria, strażnicy świątyń, pałaców, ale też doradcy i sędziowie. Czasem ich obecność to błogosławieństwo - czasem przekleństwo, bo nie wszyscy są święci, ale gdy nadciąga ciemność oni są pierwsi. Lud uwielbia ich widok - dzieci rzucają przed nimi kwiaty, kobiety klękają. Ale za zbroją kryją się blizny. Prawdziwe, głębokie. Każdy rycerz wie, że kiedyś nadejdzie jego koniec i musi być gotowy umrzeć ze sztandarem w dłoni.
Bo rycerz zakonny to nie pan. To narzędzie. Narzędzie wiary i wojny.
W szeregach na czele bractwa rycerskiego stoi komtur, któremu radzi kapłan, wspomaga templariusz, a służą giermkowie. Wspólnie tworzą zwartą strukturę opartą na żelaznej dyscyplinie, wierze i poświęceniu – gotowi stanąć przeciwko burzy, jak i prowadzić zakon w czasach pokoju.
Komturowie to wojownicy, którzy przez lata wiernie służyli swojemu bractwu, doskonaląc zarówno umiejętności bojowe, jak i zdolności przywódcze. Ich rola nie ogranicza się jedynie do prowadzenia braci na pole bitwy – są również strażnikami tradycji i honoru zakonu, odpowiedzialnymi za jego rozwój oraz utrzymanie nienagannej reputacji. Komturowie noszą na swoich zbrojach i tarczach insygnia zakonu, symbolizujące jego historię i ideały, co podkreśla ich wyjątkowy status w hierarchii bractwa. Niemal wszyscy przeżyli piekło Burzy Chaosu i wiedzą, czym kończy się słabość – dlatego też ich obowiązki wykraczają daleko poza walkę. Zarządzają świątyniami, organizują szkolenia i dbają o polityczne relacje, utrzymując wpływy zakonu zarówno wśród szlachty, jak i kapłanów kultów, którym służą.
Podczas bitew komturowie prowadzą swoje kompanie do szarży, dosiadając potężnych, opancerzonych rumaków i przewodząc rycerzom w walce. Ich obecność na polu bitwy inspiruje podwładnych, a ich dowództwo nierzadko decyduje o wyniku starcia. Poza wojną pełnią jednak równie istotne funkcje – nadzorują obronę świątyń i zamków należących do zakonu, odprawiają ceremonie i czuwają nad przestrzeganiem kodeksu rycerskiego. Ich status zapewnia im możliwość uczestniczenia w zgromadzeniach wielkich mistrzów, gdzie zapadają decyzje dotyczące przyszłości całego bractwa. Niezależnie od okoliczności, komturowie pozostają wierni swojemu powołaniu, gotowi zarówno do obrony Imperium przed jego wrogami, jak i do sprawowania pieczy nad duchowym i wojskowym dziedzictwem swojego zakonu.
Kapłani pełnią niezwykle istotną rolę w bractwie rycerskim, będąc duchowymi przewodnikami zakonnych wojowników i strażnikami świętych tradycji. Ich powołanie nie ogranicza się do rytuałów i modlitw – to oni rozpalają ogień wiary w sercach rycerzy, błogosławią broń, kreślą symbole bogów na hełmach i tarczach, a ich kazania stają się echem na polach bitew. Podczas Burzy Chaosu to właśnie kapłani stali się latarniami wśród ciemności, podtrzymując wiarę, gdy upadały mury, bracia ginęli, a świat drżał pod stopami demonów.
W klasztorach i warowniach zakonnych strzegą relikwii, kształcą giermków i czuwają nad kodeksem wiary, który dla templariusza znaczy więcej niż życie. Część z nich nie zna murów – to wędrowni prorocy, idący na czele rycerskich wypraw, niosący słowo i ogień tam, gdzie bogowie przemawiają poprzez miecz.
Wewnętrzna hierarchia duchownych w zakonach rycerskich często odzwierciedla strukturę samego bractwa. Arcykapłani, którzy przetrwali zamęt i śmierć tysięcy, nadzorują świątynie odbudowane na ruinach i służą wielkim mistrzom jako głos bogów – w radzie i na polu bitwy. Oni pasują nowicjuszy, oczyszczają splugawione dusze i rozgrzeszają tych, którzy powrócili ze zbyt daleka. Ale nawet oni noszą rany – fizyczne i duchowe – i w ich oczach czai się wiedza o tym, co naprawdę kryje się w Otchłani.
W czasie wojny kapłani nie zostają w tyle – kroczą wśród rycerzy zakonnych, modlitwą rozbijając ciemność, a boskimi mocami krusząc pancerze przeklętych wrogów Imperium. Kapłani Sigmara i Ulryka potrafią przemienić strach w furię, a ból w determinację, zaś słudzy Myrmidii prowadzą z mądrością i spokojem, tam gdzie inni widzą tylko zamęt. Niezależnie od świątyni, z której pochodzą, kapłani to nie tylko głos bogów – są ich ramieniem, światłem i ostrzem, bez którego zakon nie przetrwałby ani jednego dnia.
Templariusze to żelazne serce bractwa rycerskiego – wcielenie świętego gniewu i nieugiętej dyscypliny. Ich droga wiedzie przez lata umartwień, milczenia i niekończących się ćwiczeń, aż staną się narzędziem woli swych bogów. W szarży, pędząc na opancerzonych rumakach, są jak żywioł – niepowstrzymani i niszczycielscy. Nawet pieszo, odziani w zbroje ozdobione świętymi inskrypcjami i znakami zakonu, władają błogosławioną bronią z bezwzględną skutecznością. Każdy ich gest, każdy cios, jest wyrazem modlitwy i obowiązku.
Nie walczą dla sławy – ich zadaniem jest obrona wiary, świętych miejsc i tych, którzy nie mają siły się bronić. Wysyłani są do najniebezpieczniejszych zadań: odzyskują relikwie, tropią kultystów, osłaniają kapłanów wśród ruin i lasów, gdzie echo niesie szepty heretyków. Posłuszeństwo mają wyryte głęboko – w duszy i krwi. Ich poświęcenie jest bezgraniczne, a życie oddane zakonowi bez reszty.
Jako najbardziej zasłużeni bracia służą bezpośrednio komturom – strzegą ich życia, doradzają w kwestiach taktycznych, prowadzą oddziały w czasie oblężeń i szturmów. Gdy trzeba, wykonują egzekucje na zdrajcach lub prowadzą śledztwa przeciwko herezji, działając w milczeniu, lecz skutecznie. Są niczym ostrza wyciągnięte z pochwy – błyskawiczni, śmiertelni i nie do zatrzymania.
W czasach pokoju nie spoczywają – strzegą dróg, klasztorów, sprawują sądy, tłumią zamieszki, pełnią służbę w świątyniach i uczestniczą w turniejach, przypominając światu, że zakon nie zapomniał, czym jest wojna. Choć dla tłumów są ucieleśnieniem cnót – odwagi, lojalności i honoru – to za hełmami kryją twarze, które zbyt często widziały śmierć. Każdy z nich wie, że kres może nadejść w każdej chwili. Ale póki żyją – będą służyć. Templariusz nie jest bohaterem, to miecz w ręku bogów.
Giermkowie to młodzi adepci zakonu, stawiający pierwsze kroki na długiej i wymagającej drodze ku świętemu obowiązkowi, jakim jest rycerska służba. Choć nie noszą jeszcze lśniących zbroi ani nie dzierżą błogosławionej broni, już od pierwszych dni muszą wykazywać się żelazną dyscypliną, pokorą wobec starszych braci oraz niezłomnym hartem ducha. Ich życie to codzienna służba, cięższa niż wielu potrafi sobie wyobrazić – z każdym oddechem wdychają zapach potu, stali i kadzideł, a z każdym dniem uczą się, że rycerstwo to nie zaszczyt, ale przede wszystkim poświęcenie.
Szkolenie giermków obejmuje nie tylko rygorystyczny trening bojowy, lecz także naukę teologii, historii zakonu i kodeksu rycerskiego. Ćwiczą szermierkę, jazdę konną i manewry pod czujnym okiem kapłanów i templariuszy, ale też uczą się milczenia, cierpliwości i sztuki służby. Niezależnie od pochodzenia – czy są młodszymi synami arystokracji, czy wybranymi spośród ludu za swoje zasługi – każdy z nich musi dowieść, że jest godzien nosić barwy zakonu. Wielu z nich wzrastało w cieniu spopielonych warowni po Burzy Chaosu, słuchając opowieści o zakonnikach, którzy stawali przeciw demonom. Wiedzą, że nie mogą sobie pozwolić na słabość – nie po tym, co widzieli ich mistrzowie.
Na co dzień służą jako pomocnicy templariuszy – czyszczą ich zbroje, karmią wierzchowce, rozstawiają obozy i czuwają przy relikwiach. Wyruszają z bractwem na wyprawy, rzadko jednak dane im stanąć w pierwszym szeregu – częściej przekazują rozkazy lub szukają ciał poległych towarzyszy po bitwie. Ale czasem los każe im sięgnąć po miecz – i w tych chwilach rodzi się przyszły rycerz. Tylko nieliczni zostają pasowani – ci, którzy nie tylko przetrwają, ale dowiodą, że gotowi są nieść ciężar wiary, miecza i pamięci o poległych. Bo w oczach starszych braci każdy giermek to nie tylko sługa. To nadzieja na to, że zakon przetrwa kolejną burzę.
Na wezwanie wojny, bractwa rycerskie Imperium stają w szyku. Rycerze zakonni, wspierani przez zbrojnych, flagelantów i gwardzistów, prowadzeni przez kapłanów, suną do walki wspierani przez bitewne ołtarze i święte rydwany. A tam, gdzie najgłośniej ryczy wojna, tam także cwałują półgryfony – żywe legendy i ostrza boskiego gniewu.
Zbrojni to wojownicy rekrutowani spośród chłopów lub mieszczan zamieszkujących ziemie należące do zakonu. Powoływani są do służby na kilka lat, podczas których zobowiązani są bronić klasztorów, warowni i świętych miejsc. Oddziały zbrojnych patrolują trakty i pograniczne lasy, ścigają bandytów i odpierają najazdy najeźdźców. Choć nie noszą płytowych zbroi, a ich broń bywa prosta, to właśnie oni jako pierwsi stają do walki, nierzadko oddając życie, by templariusze mogli uderzyć z pełną mocą.
Flagelanci są jak żywe pochodnie wiary – krwawe rytuały ich pielgrzymek są zarówno pokutą, jak i bronią przeciw plugastwu. Podczas Burzy Chaosu dołączali do bractw rycerskich, błagając o szansę oczyszczenia świata przez cierpienie. Biczując się w ekstazie, wzywali bogów o przebaczenie i zemstę, a ich obłędne oddanie stało się legendą. Władcy i kapłani ich nie potępiali – przeciwnie, wielu uznawało ich za błogosławionych. Na polach bitew stanowili tarczę z ciał, zza której atakowali zakonnicy.
Gwardziści, zgodnie z tradycją, wybierani są osobiście przez komturów spośród najlepszych zbrojnych. Aby zyskać taki awans, zbrojny musi wykazać się przed zakonnikiem albo dokonać jakiegoś bohaterskiego czynu. Tacy żołnierze przysięgają, że nigdy nie ustąpią pola wrogom Imperium i za wszelką cenę będą bronić swojego pana. Po Burzy Chaosu wielu z nich udowodniło wierność w walce z demonami – gwardziści, którzy dotrzymali przysięgi, często otrzymują w nagrodę tytuły rycerskie.
Rycerze zakonni stanowią główną siłę militarną bractw, wykorzystywaną zarówno w czasie krucjat, jak i do ochrony świątyń, wiernych oraz dygnitarzy. Ich obowiązki obejmują również utrzymywanie porządku na ziemiach Imperium, gdzie często pełnią funkcję strażników i egzekutorów prawa. Uważani za elitę wśród wojowników lojalnych wobec Kultu, rycerze zakonni odznaczają się nie tylko doskonałym wyszkoleniem bojowym, ale także niezłomnym oddaniem swojej wierze i kodeksowi honorowemu. Po Burzy Chaosu, która pochłonęła całe zakony, ich służba nabrała nowego wymiaru – ich życie podporządkowane jest już nie tylko obowiązkowi, lecz pamięci o tych, którzy zginęli, a wyrzeczenia i surowa dyscyplina są nieodłącznym elementem ich codzienności.
Półgryfony to dzikie i nienawistne zwierzęta. Nawet spętane żelazem dyscypliny, wyuczone posłuszeństwa i bitewnych komend, pozostają nieobliczalne i nieprzewidywalne – jakby wieczny ogień furii tlił się w ich pradawnych sercach. W zgiełku walk Burzy Chaosu półgryfon rzucał się na sługi Mrocznych Bogów, rozrywając ich dziobem, rozszarpując i miażdżąc szponami, podczas gdy jego jeździec dźgał nieprzyjaciół kopią – chłodno, metodycznie, jak rzeźnik szlachtujący bydło na święto Sigmara.
Rycerze półgryfonów to żywe legendy – ucieleśnienie imperialnej rycerskości i fanatycznej waleczności. Jedynie najpotężniejsi wojownicy z najstarszych i najbardziej zasłużonych zakonów mogą marzyć o ujarzmieniu takiej bestii, a nawet oni rzadko wychodzą z tego starcia bez ran i blizn – które noszą później niczym święte relikwie własnego cierpienia.
Nie każdy ma prawo usiąść na grzbiecie półgryfona. By to uczynić – a często, by odkupić grzechy rodu lub zmazać hańbę zakonu – młody rycerz wyrusza samotnie w dzikie ostępy pradawnych lasów Imperium. Tam, w cieniu czarnych borów, wśród ruin, martwych bogów i przeklętych szlaków, musi pokonać półgryfona w walce na śmierć i życie. Większość nigdy nie wraca. Nieliczni, którym się to udaje, powracają odmienieni – z bliznami ciała i duszy, naznaczeni chwałą i szeptanym lękiem.
Półgryfony bytują głęboko w zapomnianych ostępach Reikwaldu i innych pradawnych puszcz – w miejscach, gdzie światło Sigmara dawno już nie sięga, a szlaki znaczone są jedynie gnijącymi kośćmi i śladami łowów. Pokonanie półgryfona w walce jest dowodem nie tylko siły i odwagi, ale również zrozumienia ich brutalnego kodeksu honorowego – kodeksu starszego niż ludzka cywilizacja, opartego na sile, odwadze i bezwzględnej dominacji nad słabszymi.
Ich pielęgnacja i transport to wyzwanie, które przerasta zwykłych ludzi. Zakony rycerskie, choć pełne pychy, doskonale wiedzą, jak wielkim ciężarem jest posiadanie takiej bestii. Potrzebują mięsa – świeżego, krwistego, jeszcze ciepłego – i łowów, bez których stają się okrutne i nieprzewidywalne. Koszt ich utrzymania sięga dziesiątek koron złota tygodniowo, ale cena krwi i złota jest niczym wobec strachu, jaki budzi widok rozjuszonego półgryfona w szarży.
Choć możliwe jest odchowanie półgryfona od jajka, zakony rzadko się na to decydują – tylko dzikość i nieposkromiona furia bestii pochwyconej w walce uznawana jest za godną. Udomowiony półgryfon to rycerz bez blizn – wydmuszka bez duszy.
Kiedy wojna wzywa na pole bitwy bractwa rycerskie, towarzyszący zakonnikom duchowni ruszają do walki, spoglądając wokół z wyżyn potężnych bitewnych ołtarzy - widok budzący prawdziwy respekt.
Większość tych machin została zbudowana za czasów Magnusa Pobożnego, ale to podczas Burzy Chaosu ich świętość została potwierdzona - uświęcone krwią, modlitwą i poświęceniem rycerzy zakonnych, stały się bastionami wiary na morzu grozy i potworności. Bitewne ołtarze są ogromnych rozmiarów powozami, a bogate zdobienia i górujące nad nimi statuy bogów rażą wzrok wrogów swym blaskiem.
Nad bitewnymi ołtarzami towarzyszącymi bractwom rycerskim wyznającym Sigmara Młotodzierżcę góruje gryfon, jeden z symboli Imperium oraz znak Magnusa Pobożnego, a także źródło boskiej mocy, kipiącej energią, z której Prezbiterowie Sigmara czerpią swe niszczycielskie moce.
Z kolei nad bitewnymi ołtarzami Ulrykan zwykle wznoszą się rzeźby przedstawiające groźne wilki – atrybuty Pana Zimy, zaś wyznawcy Myrmidii umieszczają posągi swej bogini, dzierżącej włócznię i tarczę, symbol porządku i strategii.
Zdarza się także, że potężni komturowie ozdabiają powozy trofeami pokonanych stworów i innych plugawych bestii Chaosu, licząc, że ich widok porazi wrogów Imperium i napełni ich serca strachem przed gniewem bractwa.
W zmaganiach z siłami Chaosu, gdy duchowe skażenie i moralna deprawacja są równie groźne, co ostrza, duchowni, krzycząc bezlitosne wersety, przepełniają rycerzy świętym gniewem i chronią ich dusze przed potwornościami, które przyjdzie im zgładzić.
Rydwany w szeregach Bractw Rycerskich to monumentalne konstrukcje bitewne – masywne, opancerzone i nieustępliwe. Stanowią przedłużenie woli zakonów, budząc trwogę samym zgrzytem kół i ciężarem świętego gniewu, który ze sobą niosą. Nierzadko pojawiają się tam, gdzie linia frontu wymaga przełamania, a wrogowie nie mają już dokąd uciec.
Rydwany zakonów bywają zdobione symbolami wiary - wilczymi głowami, młotami lub płonącymi słońcami, a ich burty pokrywają modlitwy i wezwania do bogów. Nie są środkiem transportu, lecz boską manifestacją gniewu i sprawiedliwości. Podczas Burzy Chaosu rydwany stały się ruchomymi bastionami - punktami, wokół których zbierali się niedobitki i gdzie walczono do ostatniego tchu.