poniedziałek, 14 kwietnia 2025

Bractwo Rycerskie.

Od jakiegoś czasu pracuję nad rozwijaniem historii osadzonej w realiach uniwersum Warhammer Fantasy, a dokładniej w świecie gry Warheim FS – autorskiego skirmisha, którego akcja toczy się w brutalnej rzeczywistości po Burzy Chaosu. Świat ten, na nowo wynurzający się z ruin i popiołów, wciąż tętni magią, wiarą, zdradą i żelazem.

W ramach tego cyklu, raz w miesiącu, na łamach bloga DansE MacabrE pojawi się opis jednej z kompanii - przedstawienie jej historii, struktury, bohaterów, poglądów, symboliki i miejsca w pokrwawionej mozaice Imperium. Opisy będą utrzymane w klimacie mrocznego fantasy, w duchu Warheim FS i Starego Świata – z silnym naciskiem na atmosferę walki, poświęcenia, wiary i rozpadu.

Mam nadzieję, że teksty te staną się dla Was inspiracją – do tworzenia własnych kompanii, prowadzenia kampanii narracyjnych, a może nawet do malowania kolejnych figurek i odkrywania tajemnic, które kryją się za zamkniętymi wrotami zakonnych twierdz.

Dziś zapraszam Was do poznania kolejnych postaci i jednostek, które tworzą militarną i duchową potęgę Bractw Rycerskich Imperium.



Gdy płoną miasta, a niebo rozdziera ryk demonów, Templariusze Płonącego Serca Sigmara nie cofają się ani o krok. Nie walczymy dla chwały, bo ta jest ulotna. Nie dla zwycięstwa, bo ono bywa gorzkie. Walczymy, by trwać - choćby tylko przez chwilę - w miejscu, które wszystkim innym wydaje się stracone. Walczymy, by być ostatnią tarczą przed upadkiem, ostatnim murem, o który rozbiją się piekielne legiony. Gdy nadejdzie koniec, niechaj znajdą nasze ciała pośród zgliszcz, z mieczem wbitym głęboko w serce wroga i przysięgą Sigmara na ustach. Bo jeśli świat ma się skończyć, to niech stanie się to tam, gdzie my stoimy - i ani kroku dalej. 

- Arnulf von Eckendorff, Komtur Templariuszy Płonącego Serca Sigmara, poległy podczas Ostatniej Szarży pod Wolfenburgiem


Bractwa Rycerskie Imperium to ostatni bastion cywilizacji i wiary, zbrojna pięść bogów i nieugięta tarcza śmiertelnych. W czasach pokoju błyszczą jak złote posągi - odziani w pancerze wykute przez krasnoludzkich mistrzów płatnerstwa, dumnie dosiadają potężnych, opancerzonych rumaków, noszą insygnia i sztandary swoich zakonów i mówią językiem honoru. Ale prawda o bractwach rycerskich nie rodzi się na paradach - lecz w deszczu krwi, ogniu bitwy i szarży, która zmiata wszystko z powierzchni ziemi. Rycerz zakonny nie jest ozdobą - jest narzędziem.

Choć zakonów jest wiele, a każdy wyrósł z innej tradycji, wszystkie dzielą wspólny los: wieczną walkę. Niektóre bractwa wywodzą się z kultów bogów - Sigmara Młotodzierżcy, Ulryka, Myrmidii - inne z bractw świeckich, strzegących granic, pałaców i świątyń. Zakony templariuszy Sigmara są silnie zakorzenione w Reiklandzie i Ostlandzie - tam, gdzie tron Imperatora i jego wiara mają największą moc. Z kolei Middenheim - Miasto Białego Wilka - gdzie śnieg i kamień są równie twarde jak dusze jego obrońców, to domena Ulryka, pana bitwy, zimy i wilków. Zakony Myrmidii częściej spotkać można w południowych królestwach Starego Świata, tam gdzie strategia i dyscyplina uzupełniają fanatyzm północy.

W czasie Burzy Chaosu wszystkie te zbrojne bractwa rycerskie stanęły ramię w ramię. Dawni nieprzejednani rywale - templariusze Sigmara i Ulryka, którzy przez stulecia w krwawych walkach spierali się o prymat - złączyli się w kręgu stali i wiary, by powstrzymać nadciągające potworności. Rycerze Myrmidii przejęli dowodzenie na wielu frontach - nie z pychy, lecz z chłodnej kalkulacji. Ich strategia, połączona z furią templariuszy Ulryka i niezłomnością rycerzy zakonów Sigmara Młotodzierżcy, zrodziła nowy rodzaj bitwy - modlitwą i mieczem, krwią i świętym gniewem.

Na równinach północnych prowincji całe zakony znikały w jedną noc - pochłonięte przez zdałoby się nieskończone hordy Chaosu, które prowadziły stwory z piekła rodem. Ale nie cofały się. Rycerze ruszali do szarży ze złamanymi kopiami, z mieczami wyszczerbionymi, z błogosławieństwem kapłanów w sercach i śmiercią na ustach. Wielu z nich, śmiertelnie rannych, wzywało swych bogów i jeszcze raz, ostatnim tchnieniem zadawało cios - taki, który zatrzymywał nawet demonicznych czempionów. W chwilach ostatecznych ich wiara była silniejsza niż śmierć.

Szaleńcy w łachmanach - flagelanci - biegli przed nimi, uderzając w dzwonki i krzycząc modlitwy ku niebu, rzucali się pod topory wojowników Chaosu, by utorować drogę ciężkiej kawalerii. Tysiące zginęły w krwawym szale, ale za ich ciałami jechały zakonne rydwany. Obok nich, ramię w ramię, umierali zbrojni i gwardziści, którzy choć nie przysięgali zakonowi, oddali życie z tą samą gorliwością. Kiedy ziemia trzęsła się od kopyt, nie było już odwrotu. Zmiażdżone podkowami ciała, złamane rogi, roztrzaskane tarcze - to były znaki, że bogowie Imperium jeszcze nie odwrócili wzroku.

Chaos, by rozbić ten sojusz, musiał sięgnąć po wszystko co mogli zaoferować Mroczni Bogowie - po legiony z najodleglejszych czeluści Północnych Pustkowi, po prastare demony, które pamiętały czasy sprzed narodzin człowieka. Ale nawet te nienazwane koszmary musiały walczyć o każdy skrawek zmarzniętej ziemi. Bo Sigmaryci, Ulrykanie i Myrmidianie nie walczyli o siebie. Walczyli o ludzkość. I zginęli - dziesiątkami tysięcy - na chwałę tej sprawy.

Z tych ruin powstali nowi bohaterowie, nowi święci. Nowe zakony, uformowane z ocalałych, przyjęły symbole poległych - zakrwawione lilie, pęknięte młoty, wilcze łby wypalone na pancerzach. Wiele starych zakonów zostało wybitych do nogi, do ostatniego gwardzisty, ostatniego zbrojnego - ale pamięć o nich trwa. Mówi się o świętych, którzy rodzą się z popiołów - o rycerzach, którzy po śmierci stali się duchami prowadzącymi swoich braci w bitwie. Kapłani czczą ich imiona w modlitwach, a matki nadają imiona poległych rycerzy swym dzieciom, wierząc, że choć ciało padło, duch nadal czuwa.

Ale wojna zabiera wszystko. Po zwycięstwie ci, którzy przetrwali, powrócili - do zgliszcz, do ruin, do ludzi, którzy nie poznawali ich oczu. Rycerze, którzy przeszli przez piekło, nie śmiali się już przy winie. Ich śmiech zardzewiał jak pancerze, które nosili. Ich zbroje były porysowane, sztandary wypłowiałe, ale w spojrzeniach lśniła inna, cicha chwała - duma tych, którzy widzieli koniec wszystkiego i mimo to nie padli na kolana. Wielu wróciło okaleczonych, niektórzy nieśli popioły swych braci w urnach owiniętych w zakonne barwy. Byli innymi ludźmi - i ci, którzy ich witali, czuli to, choć nie umieli nazwać tego uczucia. Gdy w Reiklandzie, Middenheim i Ostlandzie urządzano parady zwycięstwa, prości ludzie klękali przed nimi - nie z poddania, lecz z pokory. Bo wiedzieli, że to ci ludzie stanęli między nimi a Wieczną Ciemnością.

Zakony różnią się organizacją. Niektóre bractwa to klasztory - surowe, twarde, gdzie każdy dzień to post, modlitwa i ćwiczenie. Ich członkowie śpią na deskach, jedzą w milczeniu i modlą się do bogów. Inne pozwalają na więcej wolności, ale wszystkie łączy jedno: gdy przybywa wezwanie, każdy rycerz, gdziekolwiek jest, musi stawić się u boku swego bractwa. Wielki mistrz wzywa - i z najdalszych krain rycerze wracają, z pustelni, z zamków, z fortów, by znów stanąć w szyku. Zjednoczeni, choć różni, niczym ostrza wykute z innych rud, ale zatopione w tym samym ogniu. Służą jako kawaleria, strażnicy świątyń, pałaców, ale też doradcy i sędziowie. Czasem ich obecność to błogosławieństwo - czasem przekleństwo, bo nie wszyscy są święci, ale gdy nadciąga ciemność oni są pierwsi. Lud uwielbia ich widok - dzieci rzucają przed nimi kwiaty, kobiety klękają. Ale za zbroją kryją się blizny. Prawdziwe, głębokie. Każdy rycerz wie, że kiedyś nadejdzie jego koniec  i musi być gotowy umrzeć ze sztandarem w dłoni.

Bo rycerz zakonny to nie pan. To narzędzie. Narzędzie wiary i wojny


W szeregach na czele bractwa rycerskiego stoi komtur, któremu radzi kapłan, wspomaga templariusz, a służą giermkowie. Wspólnie tworzą zwartą strukturę opartą na żelaznej dyscyplinie, wierze i poświęceniu – gotowi stanąć przeciwko burzy, jak i prowadzić zakon w czasach pokoju.

Komturowie to wojownicy, którzy przez lata wiernie służyli swojemu bractwu, doskonaląc zarówno umiejętności bojowe, jak i zdolności przywódcze. Ich rola nie ogranicza się jedynie do prowadzenia braci na pole bitwy – są również strażnikami tradycji i honoru zakonu, odpowiedzialnymi za jego rozwój oraz utrzymanie nienagannej reputacji. Komturowie noszą na swoich zbrojach i tarczach insygnia zakonu, symbolizujące jego historię i ideały, co podkreśla ich wyjątkowy status w hierarchii bractwa. Niemal wszyscy przeżyli piekło Burzy Chaosu i wiedzą, czym kończy się słabość – dlatego też ich obowiązki wykraczają daleko poza walkę. Zarządzają świątyniami, organizują szkolenia i dbają o polityczne relacje, utrzymując wpływy zakonu zarówno wśród szlachty, jak i kapłanów kultów, którym służą.

Podczas bitew komturowie prowadzą swoje kompanie do szarży, dosiadając potężnych, opancerzonych rumaków i przewodząc rycerzom w walce. Ich obecność na polu bitwy inspiruje podwładnych, a ich dowództwo nierzadko decyduje o wyniku starcia. Poza wojną pełnią jednak równie istotne funkcje – nadzorują obronę świątyń i zamków należących do zakonu, odprawiają ceremonie i czuwają nad przestrzeganiem kodeksu rycerskiego. Ich status zapewnia im możliwość uczestniczenia w zgromadzeniach wielkich mistrzów, gdzie zapadają decyzje dotyczące przyszłości całego bractwa. Niezależnie od okoliczności, komturowie pozostają wierni swojemu powołaniu, gotowi zarówno do obrony Imperium przed jego wrogami, jak i do sprawowania pieczy nad duchowym i wojskowym dziedzictwem swojego zakonu.

Kapłani pełnią niezwykle istotną rolę w bractwie rycerskim, będąc duchowymi przewodnikami zakonnych wojowników i strażnikami świętych tradycji. Ich powołanie nie ogranicza się do rytuałów i modlitw – to oni rozpalają ogień wiary w sercach rycerzy, błogosławią broń, kreślą symbole bogów na hełmach i tarczach, a ich kazania stają się echem na polach bitew. Podczas Burzy Chaosu to właśnie kapłani stali się latarniami wśród ciemności, podtrzymując wiarę, gdy upadały mury, bracia ginęli, a świat drżał pod stopami demonów.

W klasztorach i warowniach zakonnych strzegą relikwii, kształcą giermków i czuwają nad kodeksem wiary, który dla templariusza znaczy więcej niż życie. Część z nich nie zna murów – to wędrowni prorocy, idący na czele rycerskich wypraw, niosący słowo i ogień tam, gdzie bogowie przemawiają poprzez miecz.

Wewnętrzna hierarchia duchownych w zakonach rycerskich często odzwierciedla strukturę samego bractwa. Arcykapłani, którzy przetrwali zamęt i śmierć tysięcy, nadzorują świątynie odbudowane na ruinach i służą wielkim mistrzom jako głos bogów – w radzie i na polu bitwy. Oni pasują nowicjuszy, oczyszczają splugawione dusze i rozgrzeszają tych, którzy powrócili ze zbyt daleka. Ale nawet oni noszą rany – fizyczne i duchowe – i w ich oczach czai się wiedza o tym, co naprawdę kryje się w Otchłani.

W czasie wojny kapłani nie zostają w tyle – kroczą wśród rycerzy zakonnych, modlitwą rozbijając ciemność, a boskimi mocami krusząc pancerze przeklętych wrogów Imperium. Kapłani Sigmara i Ulryka potrafią przemienić strach w furię, a ból w determinację, zaś słudzy Myrmidii prowadzą z mądrością i spokojem, tam gdzie inni widzą tylko zamęt. Niezależnie od świątyni, z której pochodzą, kapłani to nie tylko głos bogów – są ich ramieniem, światłem i ostrzem, bez którego zakon nie przetrwałby ani jednego dnia.

Templariusze to żelazne serce bractwa rycerskiego – wcielenie świętego gniewu i nieugiętej dyscypliny. Ich droga wiedzie przez lata umartwień, milczenia i niekończących się ćwiczeń, aż staną się narzędziem woli swych bogów. W szarży, pędząc na opancerzonych rumakach, są jak żywioł – niepowstrzymani i niszczycielscy. Nawet pieszo, odziani w zbroje ozdobione świętymi inskrypcjami i znakami zakonu, władają błogosławioną bronią z bezwzględną skutecznością. Każdy ich gest, każdy cios, jest wyrazem modlitwy i obowiązku.

Nie walczą dla sławy – ich zadaniem jest obrona wiary, świętych miejsc i tych, którzy nie mają siły się bronić. Wysyłani są do najniebezpieczniejszych zadań: odzyskują relikwie, tropią kultystów, osłaniają kapłanów wśród ruin i lasów, gdzie echo niesie szepty heretyków. Posłuszeństwo mają wyryte głęboko – w duszy i krwi. Ich poświęcenie jest bezgraniczne, a życie oddane zakonowi bez reszty.

Jako najbardziej zasłużeni bracia służą bezpośrednio komturom – strzegą ich życia, doradzają w kwestiach taktycznych, prowadzą oddziały w czasie oblężeń i szturmów. Gdy trzeba, wykonują egzekucje na zdrajcach lub prowadzą śledztwa przeciwko herezji, działając w milczeniu, lecz skutecznie. Są niczym ostrza wyciągnięte z pochwy – błyskawiczni, śmiertelni i nie do zatrzymania.

W czasach pokoju nie spoczywają – strzegą dróg, klasztorów, sprawują sądy, tłumią zamieszki, pełnią służbę w świątyniach i uczestniczą w turniejach, przypominając światu, że zakon nie zapomniał, czym jest wojna. Choć dla tłumów są ucieleśnieniem cnót – odwagi, lojalności i honoru – to za hełmami kryją twarze, które zbyt często widziały śmierć. Każdy z nich wie, że kres może nadejść w każdej chwili. Ale póki żyją – będą służyć. Templariusz nie jest bohaterem, to miecz w ręku bogów.

Giermkowie to młodzi adepci zakonu, stawiający pierwsze kroki na długiej i wymagającej drodze ku świętemu obowiązkowi, jakim jest rycerska służba. Choć nie noszą jeszcze lśniących zbroi ani nie dzierżą błogosławionej broni, już od pierwszych dni muszą wykazywać się żelazną dyscypliną, pokorą wobec starszych braci oraz niezłomnym hartem ducha. Ich życie to codzienna służba, cięższa niż wielu potrafi sobie wyobrazić – z każdym oddechem wdychają zapach potu, stali i kadzideł, a z każdym dniem uczą się, że rycerstwo to nie zaszczyt, ale przede wszystkim poświęcenie.

Szkolenie giermków obejmuje nie tylko rygorystyczny trening bojowy, lecz także naukę teologii, historii zakonu i kodeksu rycerskiego. Ćwiczą szermierkę, jazdę konną i manewry pod czujnym okiem kapłanów i templariuszy, ale też uczą się milczenia, cierpliwości i sztuki służby. Niezależnie od pochodzenia – czy są młodszymi synami arystokracji, czy wybranymi spośród ludu za swoje zasługi – każdy z nich musi dowieść, że jest godzien nosić barwy zakonu. Wielu z nich wzrastało w cieniu spopielonych warowni po Burzy Chaosu, słuchając opowieści o zakonnikach, którzy stawali przeciw demonom. Wiedzą, że nie mogą sobie pozwolić na słabość – nie po tym, co widzieli ich mistrzowie.

Na co dzień służą jako pomocnicy templariuszy – czyszczą ich zbroje, karmią wierzchowce, rozstawiają obozy i czuwają przy relikwiach. Wyruszają z bractwem na wyprawy, rzadko jednak dane im stanąć w pierwszym szeregu – częściej przekazują rozkazy lub szukają ciał poległych towarzyszy po bitwie. Ale czasem los każe im sięgnąć po miecz – i w tych chwilach rodzi się przyszły rycerz. Tylko nieliczni zostają pasowani – ci, którzy nie tylko przetrwają, ale dowiodą, że gotowi są nieść ciężar wiary, miecza i pamięci o poległych. Bo w oczach starszych braci każdy giermek to nie tylko sługa. To nadzieja na to, że zakon przetrwa kolejną burzę.


Na wezwanie wojny, bractwa rycerskie Imperium stają w szyku. Rycerze zakonni, wspierani przez zbrojnych, flagelantów i gwardzistów, prowadzeni przez kapłanów, suną do walki wspierani przez bitewne ołtarze i święte rydwany. A tam, gdzie najgłośniej ryczy wojna, tam także cwałują półgryfony – żywe legendy i ostrza boskiego gniewu.

Zbrojni to wojownicy rekrutowani spośród chłopów lub mieszczan zamieszkujących ziemie należące do zakonu. Powoływani są do służby na kilka lat, podczas których zobowiązani są bronić klasztorów, warowni i świętych miejsc. Oddziały zbrojnych patrolują trakty i pograniczne lasy, ścigają bandytów i odpierają najazdy najeźdźców. Choć nie noszą płytowych zbroi, a ich broń bywa prosta, to właśnie oni jako pierwsi stają do walki, nierzadko oddając życie, by templariusze mogli uderzyć z pełną mocą.

Flagelanci są jak żywe pochodnie wiary – krwawe rytuały ich pielgrzymek są zarówno pokutą, jak i bronią przeciw plugastwu. Podczas Burzy Chaosu dołączali do bractw rycerskich, błagając o szansę oczyszczenia świata przez cierpienie. Biczując się w ekstazie, wzywali bogów o przebaczenie i zemstę, a ich obłędne oddanie stało się legendą. Władcy i kapłani ich nie potępiali – przeciwnie, wielu uznawało ich za błogosławionych. Na polach bitew stanowili tarczę z ciał, zza której atakowali zakonnicy.

Gwardziści, zgodnie z tradycją, wybierani są osobiście przez komturów spośród najlepszych zbrojnych. Aby zyskać taki awans, zbrojny musi wykazać się przed zakonnikiem albo dokonać jakiegoś bohaterskiego czynu. Tacy żołnierze przysięgają, że nigdy nie ustąpią pola wrogom Imperium i za wszelką cenę będą bronić swojego pana. Po Burzy Chaosu wielu z nich udowodniło wierność w walce z demonami – gwardziści, którzy dotrzymali przysięgi, często otrzymują w nagrodę tytuły rycerskie.

Rycerze zakonni stanowią główną siłę militarną bractw, wykorzystywaną zarówno w czasie krucjat, jak i do ochrony świątyń, wiernych oraz dygnitarzy. Ich obowiązki obejmują również utrzymywanie porządku na ziemiach Imperium, gdzie często pełnią funkcję strażników i egzekutorów prawa. Uważani za elitę wśród wojowników lojalnych wobec Kultu, rycerze zakonni odznaczają się nie tylko doskonałym wyszkoleniem bojowym, ale także niezłomnym oddaniem swojej wierze i kodeksowi honorowemu. Po Burzy Chaosu, która pochłonęła całe zakony, ich służba nabrała nowego wymiaru – ich życie podporządkowane jest już nie tylko obowiązkowi, lecz pamięci o tych, którzy zginęli, a wyrzeczenia i surowa dyscyplina są nieodłącznym elementem ich codzienności.

Półgryfony to dzikie i nienawistne zwierzęta. Nawet spętane żelazem dyscypliny, wyuczone posłuszeństwa i bitewnych komend, pozostają nieobliczalne i nieprzewidywalne – jakby wieczny ogień furii tlił się w ich pradawnych sercach. W zgiełku walk Burzy Chaosu półgryfon rzucał się na sługi Mrocznych Bogów, rozrywając ich dziobem, rozszarpując i miażdżąc szponami, podczas gdy jego jeździec dźgał nieprzyjaciół kopią – chłodno, metodycznie, jak rzeźnik szlachtujący bydło na święto Sigmara.
Rycerze półgryfonów to żywe legendy – ucieleśnienie imperialnej rycerskości i fanatycznej waleczności. Jedynie najpotężniejsi wojownicy z najstarszych i najbardziej zasłużonych zakonów mogą marzyć o ujarzmieniu takiej bestii, a nawet oni rzadko wychodzą z tego starcia bez ran i blizn – które noszą później niczym święte relikwie własnego cierpienia.
Nie każdy ma prawo usiąść na grzbiecie półgryfona. By to uczynić – a często, by odkupić grzechy rodu lub zmazać hańbę zakonu – młody rycerz wyrusza samotnie w dzikie ostępy pradawnych lasów Imperium. Tam, w cieniu czarnych borów, wśród ruin, martwych bogów i przeklętych szlaków, musi pokonać półgryfona w walce na śmierć i życie. Większość nigdy nie wraca. Nieliczni, którym się to udaje, powracają odmienieni – z bliznami ciała i duszy, naznaczeni chwałą i szeptanym lękiem.
Półgryfony bytują głęboko w zapomnianych ostępach Reikwaldu i innych pradawnych puszcz – w miejscach, gdzie światło Sigmara dawno już nie sięga, a szlaki znaczone są jedynie gnijącymi kośćmi i śladami łowów. Pokonanie półgryfona w walce jest dowodem nie tylko siły i odwagi, ale również zrozumienia ich brutalnego kodeksu honorowego – kodeksu starszego niż ludzka cywilizacja, opartego na sile, odwadze i bezwzględnej dominacji nad słabszymi.
Ich pielęgnacja i transport to wyzwanie, które przerasta zwykłych ludzi. Zakony rycerskie, choć pełne pychy, doskonale wiedzą, jak wielkim ciężarem jest posiadanie takiej bestii. Potrzebują mięsa – świeżego, krwistego, jeszcze ciepłego – i łowów, bez których stają się okrutne i nieprzewidywalne. Koszt ich utrzymania sięga dziesiątek koron złota tygodniowo, ale cena krwi i złota jest niczym wobec strachu, jaki budzi widok rozjuszonego półgryfona w szarży.
Choć możliwe jest odchowanie półgryfona od jajka, zakony rzadko się na to decydują – tylko dzikość i nieposkromiona furia bestii pochwyconej w walce uznawana jest za godną. Udomowiony półgryfon to rycerz bez blizn – wydmuszka bez duszy.

Kiedy wojna wzywa na pole bitwy bractwa rycerskie, towarzyszący zakonnikom duchowni ruszają do walki, spoglądając wokół z wyżyn potężnych bitewnych ołtarzy - widok budzący prawdziwy respekt.
Większość tych machin została zbudowana za czasów Magnusa Pobożnego, ale to podczas Burzy Chaosu ich świętość została potwierdzona - uświęcone krwią, modlitwą i poświęceniem rycerzy zakonnych, stały się bastionami wiary na morzu grozy i potworności. Bitewne ołtarze są ogromnych rozmiarów powozami, a bogate zdobienia i górujące nad nimi statuy bogów rażą wzrok wrogów swym blaskiem.
Nad bitewnymi ołtarzami towarzyszącymi bractwom rycerskim wyznającym Sigmara Młotodzierżcę góruje gryfon, jeden z symboli Imperium oraz znak Magnusa Pobożnego, a także źródło boskiej mocy, kipiącej energią, z której Prezbiterowie Sigmara czerpią swe niszczycielskie moce.
Z kolei nad bitewnymi ołtarzami Ulrykan zwykle wznoszą się rzeźby przedstawiające groźne wilki – atrybuty Pana Zimy, zaś wyznawcy Myrmidii umieszczają posągi swej bogini, dzierżącej włócznię i tarczę, symbol porządku i strategii.
Zdarza się także, że potężni komturowie ozdabiają powozy trofeami pokonanych stworów i innych plugawych bestii Chaosu, licząc, że ich widok porazi wrogów Imperium i napełni ich serca strachem przed gniewem bractwa.
W zmaganiach z siłami Chaosu, gdy duchowe skażenie i moralna deprawacja są równie groźne, co ostrza, duchowni, krzycząc bezlitosne wersety, przepełniają rycerzy świętym gniewem i chronią ich dusze przed potwornościami, które przyjdzie im zgładzić.

Rydwany w szeregach Bractw Rycerskich to monumentalne konstrukcje bitewne – masywne, opancerzone i nieustępliwe. Stanowią przedłużenie woli zakonów, budząc trwogę samym zgrzytem kół i ciężarem świętego gniewu, który ze sobą niosą. Nierzadko pojawiają się tam, gdzie linia frontu wymaga przełamania, a wrogowie nie mają już dokąd uciec.
Rydwany zakonów bywają zdobione symbolami wiary - wilczymi głowami, młotami lub płonącymi słońcami, a ich burty pokrywają modlitwy i wezwania do bogów. Nie są środkiem transportu, lecz boską manifestacją gniewu i sprawiedliwości. Podczas Burzy Chaosu rydwany stały się ruchomymi bastionami - punktami, wokół których zbierali się niedobitki i gdzie walczono do ostatniego tchu.



Bractwa rycerskie to nie tylko rycerze na opancerzonych wierzchowcach – to całe machiny wiary, dyscypliny i przemocy. Od zbrojnych broniących pogranicza, przez fanatycznych flagelantów, aż po bitewne ołtarze i półgryfony będące żywym ucieleśnieniem imperialnego gniewu – każda część tego organizmu ma swoje miejsce i cel. To właśnie ich wzajemne relacje, obowiązki i poświęcenie tworzą siłę, która pozwala zakonnikom stawić czoła najgorszym koszmarom, jakie zrodziły się ze spaczenia i ciemności.

W kolejnych miesiącach przybliżę Wam m.in. kompanię Sióstr Sigmara, najemników z Tilei, strażników dróg z Averlandu, smoczych wojowników z Kitaju czy żołnierzy Reiklandu. Każda z nich będzie miała swoje miejsce w tym świecie – z własnym cieniem, chwałą i tajemnicą.

Do zobaczenia na szlaku – tam, gdzie dym bitew miesza się z kadzidłem, a krzyk umierających niesie się echem po ruinach Imperium.

niedziela, 13 kwietnia 2025

Rekrutacja: Zbrojne stado klanu Mors. Stronnicy, Niewolnicy.
Recruitment: The armed pack of the Mors clan. Henchman, Slaves.

Podimperium opiera się na pracy niewolniczej. Niewolnicy wykonują całą czarną robotę, taką jak kopanie tuneli, górnictwo czy produkcja żywności. W trudnych czasach sami niewolnicy stają się pożywieniem. Większość niewolników to skaveni urodzenie w zniewoleniu, najniższa klasa w hierarchii społecznej. Ich szeregi zasilają też członkowie rywalizujących klanów, pojmani podczas wyniszczających wojen. Zdarza się, że nawet przedstawiciele innych ras stają się niewolnikami, jednakże inne rasy nie wytrzymują długo pod batogami nadzorców.

Zniewoleni klanbracia zabrani ze swych klanów i zmienieni w niewolników, nie mają żadnej wartości i dlatego wykorzystuje się ich do samobójczych manewrów na polu bitwy lub bywają posyłani naprzód jako mięso armatnie, które ma rozproszyć wrogie szeregi i wywołać jak największe zamieszanie.

Życie niewolnika jest naznaczone okrucieństwem, lecz szczęśliwie niezbyt długie. Stały brak pożywienie sprawia, że kanibalizm staje się sposobem na życie, a każdy dzień jest zmaganiem o przetrwanie. Nawet najlżej ranny niewolnik – okulawiony czy niedowidzący – zostaje bezlitośnie zaatakowany przez towarzyszów niedoli. Owe nieszczęsne stworzenia starają się ukryć swoje niedoskonałości, lecz czujne zmysły Szczuroludzi trudno jest oszukać. Kiedy tylko wygłodniali Szczuroludzie odkryją kalekę, zostaje on pożarty.

W czasie wojennych zmagań niewolnicy wykorzystywani są jako mięso armatnie, które skupić ma ogień strzelecki wroga lub przytłoczyć szeregi przeciwnika swą liczebnością. Najczęstszą taktyką przywódców jest pognanie niewolników do frontalnego ataku. Większość zostaje wybita, ale strata ta wliczona jest w koszty, o ile niewolnicy przyjmą na siebie nadlatujące strzały lub zmiękczą przeciwnika przed kolejną falą ataku. Najlepszym z niewolników udaje się czasem przewrócić i rozerwać na strzępy kilku wrogów, co traktowane jest jako dodatkowa korzyść.

Dziś mam dla Was zdjęcia złożonych i przygotowanych do malowania, modeli postaci z Zbrojnego stada klanu Mors do Warheim FS.

Modele złożyłem przy okazji #113 edycji Figurkowego Karnawału Blogowego i od tamtej pory dorobiły się podstawek i cierpliwie czekają na malowanie.
Today I have for you pictures of the assembled and prepared for painting, character miniatures of the The armed pack of the Mors clan for Warheim FS

I put the miniatures together during the #113 edition of the Miniature Blog Carnival and since then they have been given bases and are patiently waiting to be painted.

piątek, 11 kwietnia 2025

Figurkowy Karnawał Blogowy. Edycja #128: Niewyjściowe facjaty...
Recenzja: The Vampire Menace z serii Tales of the Old World od Axia Miniatures.
Review: Vampire Menace from the Tales of the Old World series by Axia Miniatures.

Witam szanowne państwo-draństwo i zapraszam do lektury wpisu opublikowanego w ramach sto dwudziestej ósmej edycji Figurkowego Karnawału Blogozwego

Gdyby ktoś z szanownego państwa-draństwa czytającego blog DansE MacabrE jeszcze nie wiedział, FKB to inicjatywa którą w polskiej wargamingowej blogosferze 7 września 2014 roku rozpoczął Inkub prowadzący bloga Wojna w miniaturze.

Do tej pory, co można wywnioskować po tytule posta, odbył się sto dwadzieścia siedem edycji, których podsumowania znajdziecie TUTAJ.

Gospodarzem sto dwudziestej ósmej edycji jest Kapitan Hak, a wpis z kwietniowym tematem znajdziecie na Hakostwo.

To tyle tytułem wstępu, zapraszam do lektury.

***

Dziś na blogu DansE MacabrE mam dla Was kilka modeli z zestawu The Vampire Menace z serii Tales of the Old World od Axia Miniatures, które możecie nabyć na Kickstarterze. Link do zbiórki znajdziecie TUTAJ.

Wydrukowane w technologii 3D, modele otrzymałem w dobrze zapakowanej przesyłce, wewnątrz której znalazły się dwa ładne, ozdobione logo Axia Miniatures oraz innymi niezbędnymi informacjami, wypełnione modelami pudełka.

W zestawie The Vampire Menace znajduje się pięć modeli zombie. Wieloczęściowe modele pozwalają wyposażyć nieumarłe mięso armatnie w wątpliwej jakości broń do walki wręcz lub pozostawić chodzące korpusy z resztkami ramion.

Zombie są pełne charakterystycznych dla gnijących zwłok detali, część nosi resztki imperialnych mundurów i hełmów, a jeden wygląda jakby jeszcze wczoraj oddychał.

Modele aż proszą się o użycie w trakcie malowania różnego rodzaju efektów, od płynów wypływających z wnętrzności po rdzewiejące pancerze.

Zapraszam o oglądania nowych wzorów z linii 
Tales of the Old World, dostępnych w ramach zbiórki The Vampire Menace.
Today on the DansE MacabrE blog I have for you a few miniatures from the Vampire Menace set from the Tales of the Old World series by Axia Miniatures, which you can buy on Kickstarter. You can find the link to the fundraiser HERE.

I received the miniatures presented below, printed in 3technology, in a well-packaged package, inside which there were two nice boxes decorated with the Axia Miniatures logo and other necessary information, filled with miniatures.

The Vampire Menace set includes five zombie miniatures. The multi-part miniatures  allow you to equip the undead cannon fodder with questionable melee weapons or leave the walking bodies with the remains of arms.

The zombies are full of the details characteristic of rotting corpses, some wear the remains of Imperial uniforms and helmets, and one looks like it was breathing yesterday.

The miniatures are just begging to be used in painting with various effects, from fluids leaking from the insides to rusting armor.

I invite you to watch the new designs from the Tales of the Old World line, available as part of The Vampire Menace collection.


 

czwartek, 10 kwietnia 2025

Poradnik: Most linowy.
Tutorial: Rope bridges.

Jeśli zaglądanie na DansE MacabrE regularnie, to wiecie, że od kilku tygodni, w czwartki, prezentuje postępy prac na makietami ruin od Kromlech.eu, których będę używał w czasie gier w Warheim FS.

Jeśli jesteś tu nowy, to cykl o którym mówię, znajdziesz TUTAJ

Podczas waloryzacji ruin, które TUTAJ mogliście obejrzeć tydzień temu, postanowiłem zbudować kilka mostów linowych.

Jak to zwykle ja, nie zadałem sobie najmniejsze trudu żeby przeszukać Internet za istniejącymi poradnikami, ale postanowiłem wynaleźć koło na nowo i dziś pokażę Wam co wymyśliłem.

Przygotowanie tego poradnika zajęło mi kilka dni, a przynajmniej tyle, że w międzyczasie zdążyłem wymienić matę do cięcia i posprzątać warsztat. Więcej o tym napisałem TU

Jak już pisałem budowy mostów linowych w moim przypadku była spontaniczna i niepoprzedzona głębszymi przemyśleniami, dlatego zdjęcie, które możecie zobaczyć poniżej było ostatnim, które wykonałem, choć i tak nie ma tu wszystkich opisanych w tekście narzędzi, bo oczywiście nie o wszystkim pamiętałem.

Budowa pierwszego mostu linowego, wraz z wymyśleniem poniższego sposobu, zajęła mi około 2 godziny, natomiast zbudowanie każdego kolejnego to już była niecała godzina.

Zaczynając budowę nie wiedziałem jeszcze jakich narzędzi użyję, ale finalnie były mi potrzebne między innymi:

  • cążki do cięcia drutu
  • oczkownik, jako szczypce, bo wygodnie mi się tym narzędziem operuje drutem
  • penseta
  • ręczne wiertarki z wiertłami o średnicy 1 mm i 3 mm
  • nóż Olfa
  • klej cyjanoakrylowy
  • klej do drewna
  • patyczki do kawy
  • wykałaczki
  • bambusowa listewka o 5x5 mm
  • zwój cienkiego, miedzianego drutu
Używam miedzianego drutu, bo taki akurat mam w swoich zapasach. Można też użyć drutu stalowego, choć może on być nieco trudniejszy w obróbce, ale być może nie będzie wymagał usztywnienie klejem cyjanoakrylowym.
If you visit DansE MacabrE regularly, you know that for the past few weeks, on Thursdays, I've been presenting progress on the ruin models from Kromlech.eu, which I'll be using during games in Warheim FS.

If you're new here, you can find the series I'm talking about HERE.

While evaluating the ruins that you could see HERE last week, I decided to build a few rope bridges.

As usual, before I started building the rope bridge I didn't bother searching the Internet for existing guides, but I decided to reinvent the wheel and today on the DansE MacabrE blog I'm going to show you what I came up with.

It took me a few days to prepare this tutorial, or at least enough that I managed to replace the cutting mat and clean up my workshop in the meantime. I wrote more about it HERE.

As I have already written, the construction of rope bridges in my case was spontaneous and not preceded by any deeper thoughts, which is why the photo you can see below was the last one I took, although it does not include all the tools described in the text, because of course I did not remember everything.

The construction of the first rope bridge, including the idea of ​​the method below, took me about 2 hours, while the construction of each subsequent one took less than 1 hour.

When I started building, I didn't know what tools I would use, but in the end, I needed the following tools, among others:
  • wire cutters
  • round nose pliers, used as pliers, because it's convenient for me to use wire with this tool 
  • tweezers 
  • hand drills with 1 mm and 3 mm diameter drills 
  • Olfa knife 
  • cyanoacrylate glue 
  • wood glue 
  • coffee sticks 
  • toothpicks 
  • 5x5 mm bamboo strip 
  • coil of thin copper wire 
For the rope bridge and generally for making ropes that I use in other projects, I use copper wire because that's what I have in my stash. You can also use steel wire, although it can be a bit more difficult to work with, but it may not require stiffening with cyanoacrylate glue.


Pracę nad mostem linowym zacząłem od przygotowania lin. W tym celu skręciłem ze sobą dwa miedziane druciki

Technik skręcania jest sporo, ja robię to w tej sposób, że jeden koniec zawijam na haczyk, a drugi łapię szczypcami. Następnie obracam haczyk palcami skręcając druciki do otrzymania pożądanego splotu.

Choć uzyskane w ten sposób liny można później łączyć ze sobą bez większego problemu, to warto jednak zrobić je nieco dłuższe niż Wasz most, ale dokładne wymiary musi sobie sami ustalić. 
I started working on the rope bridge by preparing the ropes. For this purpose, I twisted two copper wires together.

There are many twisting techniques, I do it in such a way that I wrap one end on a hook and grab the other with pliers. Then I turn the hook with my fingers, twisting the wires until I get the desired braid.

Although the ropes obtained in this way can be connected together later without any major problems, it is worth making them slightly longer than your bridge, but you have to determine the exact dimensions yourself..


Po przygotowaniu lin zacząłem budowę mostu.

Najpierw postanowiłem zrobić dwa wejścia/wyjścia z bambusowych belek, listewek z patyczków do kawy oraz wykałaczki.

W tym celu pociąłem bambusowe belki na odcinki mierzące 3 cm, a z patyczków do kawy przygotowałem dwie listewki o długości 4 cm, zaś z wykałaczki odciąłem ostre końce i resztę przeciąłem na 4 odcinki.

Następnie przy użyciu 3 mm wiertła wydrążyłem z jednej strony belek otwory, podobnie nawierciłem otwory w listewkach

Dodatkowo ostrym nożem przyciąłem lekko pod skosem nawiercone końce belek oraz krawędzie listewek.

Wiertłem 1 mm wywierciłem otwory w belkach w odległości mniejszej niż 1 cm od drugiego końca. W przypadku budowanego tu prototypowanego mostu linowego przez te otwory przeciągnąłem liny z poręczy, ale przy kolejnych mostach zrezygnowałem z wiercenia otworów, a linę po prostu owijałem wokół belki i przyklejałem klejem cyjanoakrylowym

W nawiercone w belkach otwory o średnicy 3 mm włożyłem kołki z pociętej wykałaczki i całość posmarowałem klejem do drewna i złożyłem jak na zdjęciu.

Po wyschnięciu kleju ostrym nożem odciąłem wystające kołki.
After preparing the ropes, I started building the rope bridge.

First, I decided to make two entrances/exits from bamboo beams, strips from coffee sticks and a toothpick.

To do this, I cut the bamboo beams into 3 cm sections, and from the coffee sticks I prepared two 4 cm strips, and from the toothpick I cut off the sharp ends and cut the rest into 4 sections.

Then, using a 3 mm drill, I drilled holes on one side of the beams, and similarly drilled holes in the strips.

Additionally, with a sharp knife, I slightly cut the drilled ends of the beams and the edges of the strips at an angle.

With a 1 mm drill, I drilled holes in the beams at a distance of less than 1 cm from the other end. In the case of the prototype rope bridge built here, I pulled the ropes from the railing through these holes, but for subsequent bridges I gave up drilling holes and simply wrapped the rope around the beam and glued it with cyanoacrylate glue.

I inserted pins from a cut toothpick into the 3 mm diameter holes drilled in the beams and smeared the whole thing with wood glue and assembled it as in the photo.

After the glue dried, I cut off the protruding pins with a sharp knife.


Kolejny krok to owinięcie wokół belek pierwszego wejścia/wyjścia dwóch lin, którymi będę oplatał deski mostu... The next step is to wrap two ropes around the first entrance/exit beams, which I will use to wrap the bridge boards...


...deski to pocięte na 3 cm odcinki patyczki do kawy...the boards are coffee sticks cut into 3 cm sections.


Budowa właściwego mostu linowego jest prosta.

Pomiędzy dwie liny wkładam fragment patyczka do kawy, a następnie skręcam druciki tworząc splot o długości około 5 mm w ten sposób, by mocno zacisnęły się wokół deski. Następnie wkładam kolejną deskę i skręcam druciki...

I tak do momentu uzyskania o pożądanej długości. 
Building a proper rope bridge is quite simple.

I put a piece of a coffee stick between two ropes, then twist the wires to form a braid about 5 mm long so that they tighten tightly around the board. Then I put in another board and twist the wires...

And so on until we get a rope bridge of the desired length.


Po uzyskaniu w ten sposób mostu linowego o pożądanej długości końce lin owinąłem wokół belek drugiego wejścia/wyjścia.

Następnie ustawiłem oba końce na podwyższeniu i wygiąłem środek mosty linowego ku dołowi, a przez wywiercone w belkach otwory o średnicy 1 mm przeplotłem pojedynczą linę, która będzie poręczą.

Na drugim końcu pozostawiłem liny luźne, by ułatwić sobie mocowanie pionowych łączników lin.  
After obtaining the desired length of the rope bridge, I wrapped the ends of the ropes around the beams of the second entrance/exit.

Then I placed both ends on a platform and bent the center of the rope bridge downwards, and through the 1 mm diameter holes drilled in the beams I threaded a single rope, which will be the handrail.

On the second entrance/exit I left the ropes loose to make it easier to attach the vertical rope connectors.


Pionowe łączniki zrobiłem tnąc linę na odcinki o długości około 4 cm, które następnie lekko zagiąłem na końcach, tam by środkowa część miała około 2 cmI made the vertical connectors by cutting the rope into sections about 4 cm long, which I then slightly bent at the ends so that the middle part was about 2 cm long.


Mocowanie pionowych łączników zaczynam od oplecenia jednego końca wokół dolnej liny, a następnie drugiego wokół górnej liny.

Po przymocowaniu pożądanej ilości pionowych łączników, pomiędzy górną a dolną linąoplotłem drugi koniec poręczy wokół belki i dodałem drugą linę, którą oplotłem poręcz na całej długości. 
I start attaching the vertical connectors by wrapping them around the bottom rope and then around the top rope.

After attaching the desired number of vertical connectors, I wrapped the other end of the handrail around the beam and added a second rope that I wrapped around the handrail along its entire length.


Kolejny krok, to posmarowanie lin klejem cyjanoakrylowym, który po wyschnięciu usztywni most linowy.

Ważne, żeby zrobić to w wentylowanym pomieszczeniu lub na zewnątrz, bo opary kleju mogą podrażnić oczy i drogi oddechowe. 
The next step is to coat the ropes with cyanoacrylate glue, which will stiffen the rope bridge once it dries.

It is important to do this in a well-ventilated room, or even outside, because the glue fumes can irritate the eyes and respiratory tract.


Tak zrobiony most linowy jest na tyle sztywny, że bez większego problemu można na nim postawić ciężki metalowy model Darkrasp, Death Priest od Reaper MiniaturesThe rope bridge made in this way is stiff enough that you can place a heavy metal model of Darkrasp, Death Priest from Reaper Miniatures on it without any major problems.


To tylko przykład tego jak można zrobić most linowy.

Przy użyciu poniższej metody przygotowałem także dwa zerwane mosty linowe, które mogliście zobaczyć  TUTAJ tydzień temu. 

Można także zrobić mosty z zerwanymi poręczami, z brakującymi deskami i czy tam sobie wymyślicie.

Jeśli dotarliście aż tutaj, to pozostawcie po sobie komentarz!
This is just an example of how to make a rope bridge.

Using the method below, I also made two broken rope bridges, which you could see in the photos presented last week, which you can find HERE.

You can also make bridges with broken railings, missing planks, and whatever else you can imagine.

If you made it this far, please leave a comment!