Jakiś czas temu. Noc z soboty na niedzielę, to i interwencji sporo. Ponadto w owym miesiącu tak się jakoś układało, że niemal na każdej służbie trafialiśmy na osoby z większymi lub mniejszymi problemami psychicznymi.
Wówczas było podobnie. Wezwanie do nieudanej próby samobójczej. Samo w sobie nic nadzwyczajnego. Dość często jeździmy do mniej lub bardziej udanych samobójów.
W całej interwencji najciekawsza była reakcja żony i córki na całe zdarzenie. Ale po kolei...
Na miejscu w rozmowie z żoną i córką delikwenta ustalamy co się stało i wychodzi, że...
Nietrzeźwy mąż i ojciec postanowił targnąć się na swoje życie. Powiadomiwszy o swym zamiarze trzeźwą część rodziny zabrał ze sobą kilkumetrową linkę i udał się na znajdujące się nad mieszkaniem poddasze.
Tam według słów kobiet mężczyzna z pomocą linki, krokwi i starego stołka usiłował wcielić słowo w życie. Niestety licho nie śpi. Czy to z powodu zamroczenia alkoholem czy w wyniku działania opatrzności nieszczęśnik nie potrafił odpowiednio wymierzyć długości linki i każdy z pół tuzina zeskoków z taboretu kończył się głośnym uderzeniem w podłogę, tudzież sufit pokoju w którym córka oglądała telewizję, przekleństwami i rumorem przewracanych mebli.
Po kolejnym nieudanej próbie. Kobieta oświadczyła, że zdenerwowała się w końcu hałasem wywoływanym przez ojca i koniec końców poszła na poddasze i zabrała mężczyźnie linkę. A gdy ojciec rozzłoszczony zaborem powroza zagroził skokiem z okna, które głośno hałasując zaczął nieudolnie otwierać niewiasta postanowiła zadzwoniła w końcu pod 112...
Cóż krew nie woda, a duch w narodzie nie ginie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz