Czy można oddzielić dzieło od twórcy?
Każdy z szanownego państwa-draństwa, kto choć trochę interesuje się popkulturą, literaturą czy sztuką, prędzej czy później wpada na to pytanie: Czy można oddzielić dzieło od twórcy? Jest to dylemat stary jak świat, choć w erze Internetu i natychmiastowego dostępu do informacji wydaje się bardziej palący niż kiedykolwiek wcześniej.
Bo oto mamy pisarza, którego książki uwielbiamy, którego historie nas kształtowały, którego styl nas zachwycał – i nagle wychodzi na jaw, że prywatnie ten człowiek to, delikatnie mówiąc, kanalia.
Oskarżenia o nadużycia seksualne i inne przestępstwa to poważna sprawa. Gdy twórca, którego podziwiamy, staje się bohaterem negatywnych doniesień, czujemy się zdradzeni. Jak możemy nadal cieszyć się jego twórczością, wiedząc, że za nią stoi ktoś, kto zawiódł nasze zaufanie? Nie ignorujmy oskarżeń. Szukajmy informacji, czytajmy, analizujmy. I pamiętajmy, że oskarżenia to nie wyrok. Każdy ma prawo do obrony.
Z jednej strony mamy argument pragmatyczny: twórczość powinna bronić się sama. Gdybyśmy mieli odrzucać każdą książkę, piosenkę czy film tylko dlatego, że ich autor okazał się człowiekiem moralnie wątpliwym, nasza kultura mogłaby się solidnie uszczuplić. Historia sztuki jest pełna artystów, którzy w dzisiejszych czasach mieliby zapewnioną dożywotnią infamię. Picasso? Genialny malarz, ale prywatnie podobno tyran i manipulator. Lovecraft? Ikona horroru, ale jednocześnie autor oskarżany o rasizm. Roman Polański? Cóż… wiadomo.
Z drugiej strony – czy można całkowicie ignorować to, kim był twórca? Kupując książkę lub bilet na film, wspieramy jego dzieło, a co za tym idzie, często również jego samego. Jeśli ktoś wykorzystuje swoją sławę do czynienia zła, czy nie jesteśmy pośrednio częścią tego mechanizmu?
Największym problemem jest to, że wszyscy jesteśmy hipokrytami. Bo oto potępiamy jednego twórcę, ale przymykamy oko na drugiego. Tego pisarza nie czytam, bo okazał się potworem, ale tamtego już tak, bo… no bo jego książki są naprawdę dobre. Tego reżysera bojkotuję, ale muzykę tego zespołu nadal puszczam, bo przecież to klasyka!
Czy to oznacza, że nie ma wyjścia? Że powinniśmy odrzucić całą sztukę, która wyszła spod rąk ludzi wątpliwej reputacji? A może wręcz przeciwnie – powinniśmy nauczyć się patrzeć na dzieła niezależnie od ich twórców, traktując je jako coś odrębnego?
Ostatecznie każdy musi sam sobie odpowiedzieć na pytanie, gdzie postawi granicę. Czy nie przeszkadza mi oglądanie filmu stworzonego przez kogoś, kto łamał prawo? Czy mogę w spokoju sumienia czytać książkę autora, który prywatnie był koszmarnym człowiekiem? A może w pewnych przypadkach oddzielenie dzieła od twórcy jest po prostu niemożliwe?
Nie ma tu prostych odpowiedzi.
A teraz pytanie do Was: jak Wy radzicie sobie z dylematem oddzielenia dzieła od twórcy? Macie swoje sprawdzone sposoby? Czy może po prostu poddaliście się i rezygnujecie z twórczości, gdy twórca zawodzi? Podzielcie się swoimi doświadczeniami.
I pamiętajcie: niezależnie od tego, jaką decyzję podejmiecie, najważniejsze to cieszyć się każdą chwilą spędzoną z dobrą opowieścią. Chyba że... no właśnie, twórca znów was rozczaruje.