Witam szanowne państwo-draństwo i zapraszam do lektury wpisu opublikowanego w ramach sto dwudziestej szóstej edycji Figurkowego Karnawału Blogozwego.
Do tej pory, co można wywnioskować po tytule posta, odbyły się sto dwadzieścia pięć edycji, których podsumowania znajdziecie TUTAJ.
Obecnie w moim warsztacie goszczą makiety od Kromlech.eu z których powstają ruiny miasteczka Struttendorf do Warheim FS, więc na razie na malowanie figurek się nie zanosi, dlatego będzie krótki pseudo felieton.
Hobby – zamiłowanie do czegoś, czynność wykonywana dla relaksu w czasie wolnym od obowiązków. Może łączyć się ze zdobywaniem wiedzy w danej dziedzinie, doskonaleniem swoich umiejętności w pewnym określonym zakresie albo też nawet z zarobkiem. Głównym celem pozostaje jednak przyjemność płynąca z uprawiania hobby.
- Wikipedia
Dzień podły! Hobby to radość, odpoczynek i sposób na odprężenie po ciężkim dniu. Tak przynajmniej twierdzą podręczniki psychologii i Internet, które sugerują, że malowanie figurek czy granie w gry bitewne to forma autoterapii. I wiecie co? Jest w tym sporo racji. Choć czasem nasze hobby bardziej przypomina krwawy rytuał składania ofiary niż relaksujący wieczór w warsztacie.
Bo nie oszukujmy się – kto choć raz nie czuł narastającej frustracji, gdy świeżo otwarta buteleczka farby wybuchła niczym gejzer, zalewając blat, podłogę i wściekłą żonę? Kto nie poczuł palącego wstydu, gdy jego starannie przemyślana rozpiska została rozjechana przez przeciwnika w kilku turach? A czy jest na tym świecie ktoś z szanownego państwa-draństwa, która nigdy nie doświadczył bólu rozlanego washa lub upadku ledwo ukończonej figurki na podłogę? Jeśli tak – chętnie poznam tę istotę, bo to musi być jakiś wyższy byt.
Mimo to, po każdej porażce, po każdym nerwowym szarpnięciu aerografu czy epickiej katastrofie modelarskiej, wracamy do tego hobby jak ćmy do płomienia. Bo w tej całej krwi, pocie i łzach jest coś dziwnie oczyszczającego. Malowanie pozwala się skupić, wyciszyć i zresetować, nawet jeśli po drodze pojawia się kilka wybuchów gniewu. Rozgrywki, choć czasem brutalne dla ego, uczą pokory, cierpliwości i sztuki akceptowania losu – niczym starożytni stoicy, tylko z większą ilością kostek K6.
Można by powiedzieć, że figurki to taki swoisty poligon emocjonalny – miejsce, gdzie hartujemy ducha i uczymy się, że nawet największa katastrofa (jak przewrócona buteleczka washa) nie jest końcem świata. A jeśli już zdarzy się ten moment, gdy poziom frustracji sięgnie zenitu, zawsze można chwycić figurkę przeciwnika i… nie, nie rzucać nią przez pokój. Podobno lepiej wywrócić stół. Głęboki wdech, liczenie do dziesięciu – i wracamy do hobby, bo w końcu jest to nasza forma relaksu. Prawda? Zdrowia życzę!