wtorek, 30 września 2025

Podsumowanie miesiąca. Wrzesień.

Wrzesień przeminął jak kolejne echo w korytarzach ruin - niby cichy, a jednak zostawiający ślad. Na łamach najrzadziej komentowanego bloga ukazały się 24 wpisy: recenzje, galerie, felietony i opowieści, które jak zwykle splatają modelarską codzienność z fabularnym marginesem Starego Świata. To nie był miesiąc przełomów, lecz konsekwentnej pracy - rytmicznej niczym stuk młotków w warsztacie i powtarzalnej jak pacierz Sigmaryty. Kolejne modele, kolejne zasady, kolejne fotografie: zapis drobnych kroków, które z czasem budują coś trwalszego niż post na stronie.

Kontynuuje cykl, w którym prezentuje historię poszczególnych kompanii w Warheim FS, a w sierpniu mogliście przeczytać o Piechocie Morskiej z Marienburga.

Ponadto napisałem Litanię Nienawiści oraz w formie felietonów przybliżyłem zasadę specjalną Żertwa i reguły Tratwy.

galerii na zdjęciach zagościli RajtarWyklęty oraz Ashigaru i Protektor.

W warsztacie rozpocząłem waloryzację makiet z zestawów City i Town Ruin od Kromlech, a efekty możecie zobaczyć TUTAJTUTAJTUTAJ oraz TUTAJ.

Zrecenzowałem zestaw Szalupy i łodzie żaglowe od Kromlech, a także modele Lost Kids no3 od Rotten Factory oraz Dwarf Hunter Crossbowman od Scibor MM i Anton the Minstrel od Dunkeldorf Miniatures.

Wtorki to od dłuższego czasu dzień w którym publikuję fragmenty historii Starego Świata, które możecie przeczytać TUTAJTUTAJTUTAJ oraz TUTAJ.

Napisałem też kilka słów na temat dostępnego na Storytel audiobooka Kołysanka oraz Orient Macieja Siembiedy.

I na koniec, choć opublikowany na początku miesiąca felieton Skirmish czy wielkie bitwy? Odwieczna walka o optymalny format gry.

A Wam który wrześniowy post podobał Wam się najbardziej?


A teraz czas na garść trupich statystyk:

W czerwcu DansE MacabrE odwiedziliście nieco ponad 46 tysięcy razy – co oznacza, że blog był odwiedzany ponad dwa razy częściej niż miesiąc temu, choć Waszych komentarzy jest coraz mniej, co pozwala przypuszczać, że boty wciąż przeważają nad żywymi czytelnikami — idzie to także w parze ze spadkiem liczby reakcji na wpisy na Facebooku.
Do najczęściej czytanych, a raczej wyświetlanych postów należały:
Na dzień 30.09.2025 blog posiada 252 (-0) obserwatorów i 942 (+1) obserwujących na FB oraz 4571 opublikowanych postów.

Tak zamknął się wrzesień - bez fanfar, za to z pełnym notatnikiem, kilkoma nowymi śladami farby na palcach i kolejnymi fragmentami świata, który od lat rozrasta się tutaj w ciszy. Liczby mówią swoje, a statystyki jak zwykle nie mają w sobie emocji; one tylko przypominają, że blog wciąż żyje, nawet jeśli większość odwiedzających milczy jak trup na dnie kanału. Jeśli coś z wrześniowych publikacji zapadło Wam w pamięć, możecie zostawić ślad - komentarz, znak, echo. A jeśli nie, to i tak spotkamy się w kolejnym miesiącu, przy nowych historiach, makietach i figurkach.

piątek, 26 września 2025

Recenzja: Anton the Minstrel od Dunkeldorf Miniatures.
Reviews: Anton the Minstrel from Dunkeldorf Miniatures.

Dziś na łamach najrzadziej komentowanego bloga w sieci Was zapraszam do lektury recenzji modelu Anton the Minstrel z linii The Streets of Dunkeldorf od Dunkeldorf Miniatures.

Modele otrzymałem w solidnie zabezpieczonej paczce, a widoczna na zdjęciach figurka została dodatkowo umieszczona w osobnym woreczku strunowym.

Jednoczęściowy model w skali 28-32 mm, został odlany w białym metalu. Jakość odlewu jest bardzo dobra, nie zauważyłem większych nadlewek; widoczne są jedynie niewielkie linie podziału formy, a wszystko było łatwe do usunięcia ostrym nożem.

Model przedstawia bogato odzianego, rozśpiewanego rycerza, który gra na opartej na kolanie harfy.

Jeśli szukacie modelu minstrela lub sygnalisty dla Rycerzy Graala do Warheim FS, to Anton the Minstrel powinien Was zainteresować.

A może macie pomysł na Postać Dramatu?

Model Anton the Minstrel znajdziecie na stronie sklepu King Games.
Today, I invite you to read my review of the Anton the Minstrel miniature from the The Streets of Dunkeldorf line by Dunkeldorf Miniatures.

The miniatures arrived in a well-secured package, and the figure you can see in the photos was additionally placed in a separate zip-lock bag.

The single-piece 28-32 mm scale miniature is cast in white metal. The casting quality is very good - I noticed no major flash; only small mould lines were visible, all of which were easy to remove with a sharp blade.

The miniature depicts a richly dressed, singing knight playing a harp resting on his knee.

If you’re looking for a minstrel or musician miniature for Grail Knights in Warheim FS, then Anton the Minstrel should catch your interest.

Or perhaps you have an idea for a Dramatis Personae?


You can find the miniature in the store’s online catalogue.

czwartek, 25 września 2025

Warsztat: Struttendorf, część 37.
Workshop: Struttendorf, part 37.

Prace nad makietami od Kromlech.eu, z których buduję sobie ruiny miasta Struttendorf do gry Warheim FS trwają.

Jednym z etapów prac było pokrycie styroduru ziemią do kwiatów zmieszaną z klejem do drewna, a ścian fragmentami tapety, które lekko opaliłem.

Na chwilę obecną makieta prezentuje się następująco. 
Work on the terrain pieces from Kromlech.eu, which I’m using to build my Struttendorf town for Warheim FS, is ongoing.

One of the stages involved covering the XPS with flower soil mixed with wood glue, and adding wall sections made from pieces of wallpaper, which I lightly scorched for effect.

For now, this is how the terrain piece looks..

środa, 24 września 2025

Galeria: Eteryczny dwór Króla kurhanów. Bohater - Protektor.
Gallery: Ethereal Court of the King of the Barrows. Heroes - Protector

Protektor jest duchem najwierniejszego strażnika, który niegdyś stał u boku Króla kurhanów, strzegąc jego osoby i granic dawno upadłego królestwa. To osobisty czempion i cień władcy, wierny za życia jak i po śmierć – bezgłośny obrońca, który nie zna litości wobec tych, którzy ośmielą się podnieść rękę na nieumarłego monarchę. Każdy, kto w swej pysze zapragnie zgładzić Króla kurhanów lub Profetę, musi najpierw zmierzyć się z Protektorem – istotą, która wciąż pamięta, czym jest lojalność, i która gotowa jest zasłonić władcę własną duszą, jakby to wciąż było jej ciało.

Balsamowani i składani po prawicy arystokratów, protektorzy trwali w milczeniu przez wieki, aż do dnia, gdy wezwanie Króla wyrwało ich z grobowców. Obdarzeni częścią eterycznej mocy swojego monarchy, wracają nie po to, by strzec tronu, lecz by ochraniać jego wolę – żywą lub martwą. W kompanii pełnią rolę strażników–przybocznych, a ich obecność wzmacnia morale nieumarłych towarzyszy niczym niemy przymus. Nikt nie stoi tak blisko Króla – i nikt nie upada z taką furią, gdy ktoś próbuje go dosięgnąć.

Dziś mam dla Was zdjęcia bohatera służącego w szeregach kompanii Eteryczny dwór Króla kurhanów, którą złożyłem z modeli od GW, a do malowania użyłem olejnej chemi od MIG i AK oraz efektów i technicali od GW.

W roli Protektora użyłem modelu Krulghast Cruciator od GW.

Więcej informacji o Eterycznym dworze Króla kurhanów znajdziecie w podręczniku do Warheim FS.

Today I have photos of a heroes serving in the ranks of the Ethereal Court of the Barrow King, a warband I assembled using models from GW and painted with oil-based products from MIG and AK, along with effects and technical paints from GW.

I used the Krulghast Cruciator model from GW as the Protector.

You can find more information about the Ethereal Court of the Barrow King in the Warheim FS rulebook.


 

wtorek, 23 września 2025

Królestwa Ogrów, cześć 9. Przepastne Trzewia.

Ogry oddają cześć wszystkożernemu bóstwu, którego zwą Przepastne Trzewia. Bóstwo jest również źródłem ich nieustannego strachu, gdyż ongiś o mało nie doprowadziło do zagłady całej ogrzej rasy.

Przed tysiącleciami ogry zamieszkiwały ziemie położone daleko na wschód od Gór Lamentu, rozległe stepy u granic Kitaju. Ich domem były ciągnące się po horyzont urodzajne łąki, na których wypasały się gnu i powolne jaki. Świeżego mięsa było więc w bród.

Nie było potrzeby dzielenia ogrzych ziem na królestwa. Plemiona wiodły życie nomadów, a na ich byt, w równym stopniu do walka, składał się handel. Kitajczycy odkryli przed nimi wielki sekret ognia, a co inteligentniejsze ogry wcielano do Cesarskiej Wielkiej Armii. Coraz większe hordy plemion przemierzały falujące stepy. Populacja ogrów osiągnęła takie rozmiary, że poczęła nękać sąsiedni Kitaj, polując na bezbronne dzieci wieśniaków pracujących na ryżowych polach. Wielu zasmakowało ludzkiego mięsa, a tego Jego Wysokość Cesarz Xen Houng, Niebiański Smok, Dziedzic Cesarskiego Pałacu Wielkiego Kitaju, nie mógł puścić płazem.

Pozostaje do dziś w sferze spekulacji, czy zwołany przez Xen Hounga sabat starożytnych astromantów maczał palce w nadejściu katastrofy, która spadła na ziemie zamieszkałe przez ogry. Dość, że zaraz po tym, jak zaczęły znikać dzieci, a ogryzione kości pojawiły się wśród ryżowych, niebo zapłonęło wielkim światłem. Z każdym dniem jego źródło rosło i było coraz jaśniejsze. W końcu przyćmiło blask Morrslieba i Mannslieba. W ciągu kilku tygodni nad równinami zawisła skrząca, złowróżbna kula, która zmieniła noc w dzień i pogrążyła w szaleńczym strachu zwierzynę zamieszkującą stepy. Gdy kometa zbliżyła się jeszcze bardziej, okazało się, że otacza ją korona zielonego światła, a co dociekliwsi obserwatorzy dostrzegli, że to nowe ciało niebieskie ma ni mniej ni więcej tylko twarz, a dokładnie rzecz ujmując, szeroko rozwartą paszczę.

Pewnej upalnej nocy kometa z potężnym hukiem spadła na ziemie ogrów, a siłę uderzenia dało się odczuć po drugiej stronie globu. Życie wokół miejsce uderzenia zgasło na zawsze. Katastrofa unicestwiła dwie trzecie żyjących tu ogrów, zupełnie jakby wściekły bóg uderzył w stepy swym płomiennym młotem. Upadek komety skąpał ziemie w oszalałym ogniu, który strawił wszystko dookoła. Gdyby ktoś uszedł z życiem i zechciał zajrzeć do ogromnego krateru, przekonałby się, że kometa nie utknęła w skorupie planety, lecz przebiła się głęboko, aż do samego serca świata.

Ale to nie był koniec. Przetrzebione plemiona ogrów miało teraz spotkać coś znacznie gorszego. Oto ich zielona ojczyzna zamieniła się w gorącą pustynię, po której szalały burze piaskowe i złowieszcze moce, zdolne oddzielić ciało od kości. Prócz niedobitków ogrów, katastrofę przeżyły jedynie najwytrzymalsze owady. Szybko nastał głód. Ratunkiem dla przetrzebionych plemion pozostał kanibalizm. Brak pożywienia, susza i strach, że już nigdy nie napełnią ongiś sytych brzuchów, zmusił plemiona do bratobójczej walki o przetrwanie. Ogry znalazły nader proste wyjaśnienie tego co zaszło: oto boska, mściwa istota spadła na nich w swym gniewie i pożarła wszystko co mieli. Wielkie, Przepastne Trzewia, które istniały tylko po to, by jeść. I tak narodził się nienasycony i bezlitosny bóg ogrów.

Po zjedzeniu słabszych współplemieńców, najsilniejsze i najtwardsze ogry zrozumiały, że problem głodu nie został rozwiązany. Nie mogły dłużej szukać pożywienia w Kitaju, gdyż upadek komety zbrukał przygraniczne ziemie i odciął drogę na wschód. Nie było innego wyjścia - większość ocalałych powędrowała na zachód ku łańcuchom potężnych gór, by wśród nich szukać schronienia i ratunku przed wielką suszą. Jednak jedna z najstarszych legend ogrów mówi coś innego. Opowiada o tym, jak Groth Jednopalcy poprowadził swe plemię w głąb niebezpiecznej pustyni, by tam złożyć ofiarę nowemu i potężnemu bóstwu. Obraz, który ujrzeli utrwalono na tysiącach nabrzuszników i sztandarów, a jego opis trafił do ogrzych legend. Ich oczom ujrzały ciągnący się milami krater wielkości ogromnego jeziora. W jego sercu zionął bezdenny otwór o poszarpanych brzegach, przywodzący ogrom na myśl szeregi zębów i fałd dziąseł - otwór przypominający przełyk tak wielki, że mógłby bez trudu połknąć całą ogrzą rasę, a i tak byłoby mu mało. Po dziś dzień okrutne bóstwo przedstawia się w postaci otwartej paszczy mściwych niebios, gotowych do połknięcia całego świata.

Droga, którą ongiś pokonał Groth, pierwszy Prorok Trzewi, jest dziś trasą ogrzych pielgrzymek. Wraca niewielu, gdyż Przepastne Trzewia są ciągle nienasycone. Żarłoczny bóg w specyficzny sposób, stale i podświadomie, oddziałuje na umysł każdego ogra, rozsiewając w ich świadomości niepokój i przyciągając do siebie jednego po drugim. Ogry, które przemierzyły ocean twierdzą, że po drugiej stronie świata istnieją drugie Trzewia. Mają postać olbrzymiego wiru wodnego, który wciąga w głębiny każdy nieostrożny statek. Cywilizowane rasy zaprzeczają tym doniesieniom, gdyż wydaje się niemożliwe, by kometa wypaliła sobie drogę przez jądro planety.

Ogry darzą Przepastne Trzewia ogromnym szacunkiem i czczą je z oddaniem. Gdziekolwiek przebywają, przed przystąpieniem do uczty składają bóstwu ofiary ze świeżego mięsa. W tym celu wykopują szeregi głębokich dołów i wrzucają do nich krwawe ochłapy. Do świętych obrządków należą także walki na śmierć i życie, które toczy się w specjalnie wykopanych, śmierdzących i wypełnionych mięsem po brzegi Trzewiodołach. Przelana w kanibalistycznych rytuałach krew ma służyć zaspokojeniu jego boskości Przepastnych Trzewi. Ich odwieczny głód jest nieskończony, a jego barbarzyńscy synowie, będą jeść, i jeść, i jeść, póki nie pożrą całego świata.

poniedziałek, 22 września 2025

Storytel: Orient, Maciej Siembieda.

Dziś mam dla Was kilka słów na temat szóstego tomu przygód prokuratora Jakuba Kanii, autorstwa Macieja Siembiedy.

Storytel na swojej stronie zapowiedział powieść i streścił fabułę w następujący sposób:

Nowe, zdumiewające śledztwo Jakuba Kani zaprowadzi go do Chin – państwa wielkich pieniędzy i ambicji, wielkiej mafii i... wielkich zagadek

W Terespolu przed kolekturą lotto omdlewa człowiek, a z jego rąk wypada kupon z sześcioma zwycięskimi liczbami. W tym samym czasie siedem tysięcy osiemset trzydzieści kilometrów dalej pewien mężczyzna opracowuje plan, który ma przynieść miliardowe zyski i zmienić układ sił w jednym z najważniejszych państw Europy.

Co w tym czasie robi były prokurator IPN-u Jakub Kania? Właśnie dostał nową pracę i misję, a ta zawiedzie go do Szanghaju i wplącze w śmiertelnie niebezpieczną intrygę, w której ważną rolę odegrają chińskie triady, polskie służby specjalne i… zbieracze złomu spod Terespola. Najważniejsza jest jednak zagadka zaginięcia gdzieś między Polską a Chinami najsłynniejszego pociągu na świecie. Warto dodać, że śladami Kani wyrusza jego dobra znajoma kapitan Teresa Barska.

Siembieda w pełnej rozmachu powieści, jak zwykle mistrzowsko łącząc fakty i fikcję, ujawnia tajemnice chińskiej mafii i jej powiązania z komunistycznym państwem, zdradza sekrety wywiadów oraz – z wyjątkowym poczuciem humoru – branży złomiarskiej. Prowadzi przy tym błyskotliwą rozprawę o hazardzie, lojalności, zemście, przeznaczeniu oraz… depresji. 

W jaki sposób uwielbiany przez czytelników Jakub Kania – mężczyzna z wybaczalną nadwagą i unikalnym talentem do rozwiązywania historycznych zagadek – wybrnie z kłopotów i uniknie pułapek, które zastawiają na niego najniebezpieczniejsi ludzie na świecie? Tak jak zawsze: inteligentnie i brawurowo, a przede wszystkim w zupełnie niespodziewany dla czytelników sposób.

W Oriencie Macieja Siembiedy nie chodzi tylko o zaginiony pociąg, chińską mafię ani o szemrane miliardy – to książka, w której historia, jak to u Siembiedy, nieśpiesznie obnaża zęby. Jakub Kania – były prokurator IPN-u, teraz w garniturze korporacyjnego śledczego – pakuje się po uszy w sprawę, która zaczyna się od kuponu Lotto na ulicy w Terespolu, a kończy między wagonami Orient Expressu, gdzie echo Agathy Christie miesza się z zapachem metalu, smarem i politycznej korupcji. Świat zaludniają tu nie tylko triady i służby specjalne, ale też złomiarze spod granicy i demony przeszłości, które – jak wiadomo – nigdy nie odpuszczają. Kania drepcze za prawdą, jakby błądził w mglistym labiryncie zbudowanym z gazetowych archiwów, cudzysłowów i starych cytatów z pamiętników agentów.

Ale Orient to nie tylko sensacja – to krystalicznie chłodna analiza tego, jak bardzo lubimy się okłamywać w skali globalnej. Siembieda, niczym literacki zegarmistrz, składa tryby wielkiej polityki z drobin złomu, historii kolejnictwa i wątpliwej moralności. Z jednej strony mamy Kanię – wiecznie zdyszanego idealistę w nieco za ciasnej marynarce – z drugiej świat, który już dawno przestał udawać, że działa według zasad. I w tym wszystkim – tak, jest też depresja, zdrada, miłość i resztki sumienia – ale dawkowane bez patosu, z chirurgiczną precyzją i lekką ironią. Orient nie jest tylko kolejną powieścią z serii. To dobrze naoliwiony silnik prozy, który wie, dokąd zmierza. A my jedziemy z nim – wprost na zderzenie ze światem, w którym fikcja przegrywa z rzeczywistością tylko wtedy, gdy ta ostatnia ma lepszego PR-owca.

Więcej o powieści możecie przeczytać także na portalu nakanapie.pl oraz Kryminał na talerzu i Wielki Buk.

W chwili gdy piszę tego posta, czytany przez Mariusza Banaszewskiego audiobook oceniło 1010 osób, a w 5-stopniowej skali ocena wynosi 4.9.

Audiobook na łamach serwisu Storytel znajdziecie TUTAJ.

niedziela, 21 września 2025

Młot, stal i nienawiść. O modlitwie, która kuje bohaterów.
Hammer, Steel and Hatred. On the prayer that forges heroes.

W świecie, gdzie z każdego boru szczerzą się kły Chaosu, a zdrada kryje się w cieniu, wiara nie może być cichym szeptem. Musi być rykiem. Oto Litania Nienawiści - modlitwa Sigmarytów, która hartuje dusze lepiej niźli kowal stal.

Czasem, gdy przeszukuję stare woluminy, trafiam na coś, co przykuwa mnie do fotela nie siłą opisów, ale surową, brutalną prawdą. Nie chodzi o traktaty taktyczne czy kroniki bitew. Chodzi o modlitwę.

Znalazłem ją, zapisaną nierównym pismem na marginesie jakiegoś raportu łowcy czarownic. To nie była elegancka litania z Altdorfu. To był wojenny okrzyk, wykuwany w ogniu bitew i chłodzie zdrady. Litania Nienawiści.

To nie jest modlitwa o deszcz czy urodzaj. To modlitwa o przetrwanie. W świecie gdzie każdy dzień może być ostatnim, a wróg czai się za każdym drzewem i w każdym sercu, próżne błagania na nic się zdadzą. Potrzebna jest żelazna wola. I żelazna nienawiść.

Nienawiść nie jest tu brakiem cnót. Jest narzędziem. Tarczą przeciwko zwątpieniu. Młotem, którym rozbija się czaszki wrogów. Ogniem, który oczyszcza świat ze skażenia. Sigmaryci nie nienawidzą dla samej nienawiści. Nienawidzą celowo. Ich nienawiść jest skierowana, zhierarchizowana i uporządkowana, jak regiment na paradzie.

Przeczytajcie. Usłyszcie w myślach ten chóralny ryk, stukot młotów o tarcze i głos Prezbitera-wojownika, zdolny zagłuszyć wrzawę bitwy.

In the dark world of dangerous adventures where Chaos bares its fangs from every forest and treachery lurks in the shadows, faith cannot be a whisper. It must be a roar. This is the Litany of Hatred - the Sigmarite prayer that forges souls better than any smith forges steel.

Sometimes, while browsing through old tomes, I stumble upon something that pins me to my seat - not by the power of descriptions, but by its raw, brutal truth. It is not tactical treatises nor chronicles of battles. It is a prayer.

I found it, scribbled in uneven letters on the margin of some witch hunter’s report. This was no elegant litany from Altdorf. This was a war cry, forged in the fire of battle and the chill of betrayal. The Litany of Hatred.

This is no prayer for rain or harvest. It is a prayer for survival. In the world where each day may be the last and an enemy lurks behind every tree and in every heart, sweet pleas are of no use. What is needed is an iron will. And iron hatred.

Hatred, however, is not a lack of virtue. Hatred is a tool. A shield against doubt. A warhammer with which to shatter the skulls of mortal enemies. The fire of a burning pyre that cleanses the world of taint and corruption. Sigmarites do not hate for the sake of hatred. They hate with purpose. Their hatred is directed, hierarchical, and orderly, like a regiment on a parade.

Read it. Hear in your mind the choral roar, the pounding of hammers on shields and the priest’s voice drowning out the clamour of battle.



Litania Nienawiści

(Zaczyna się uderzeniem młota bojowego o stal albo gromkim trzaskiem mieczy uderzających o tarcze)

Prezbiter: Święty Mocarzu! Ojcze i Założycielu!

Wierni: Wysłuchajże naszych głosów!

Prezbiter: Sigmarze, któryś czaszkę Mrocznego Boga w proch obrócił!

Wierni: Racz nam dać siły Twego ramienia!

Prezbiter: Sigmarze, któryś plemiona człowiecze w jedno złączył!

Wierni: Racz nam dać jedność Twego ludu!

Prezbiter: Sigmarze, co sądzisz sprawiedliwie i gniewnym okiem patrzysz na bluźnierców!

Wierni: Niechaj zapłacą za zbrodnie swe! Ave! Ave! Ave!

Prezbiter: Czy wyrzekniecie się słabości?

Wierni: WYRZEKAMY SIĘ!

Prezbiter: Czy wyrzekniecie się zwątpienia?

Wierni: WYRZEKAMY SIĘ!

Prezbiter: Czy wyrzekniecie się litości dla nieprzyjaciela?

Wierni: NIGDYŻ JEJ NIE ZNALIŚMY!

Prezbiter: Wyrzeczcie się Zdrajcy, co szeptem wątpić każe w Wolę Imperium!

Wierni: ŚMIERĆ ZDRAJCY! AVE SIGMAR!

Prezbiter: Wyrzeczcie się Zielonoskórych i półkrwi orków, plugawych ćwoków, co ziemie Przodków pustoszą!

Wierni: ŚMIERĆ ĆWOKOM ZIELONYM! AVE SIGMAR!

Prezbiter: Wyrzeczcie się Elfów Mrocznych, rozbójników morskich i pożeraczy dusz!

Wierni: ŚMIERĆ ROZBÓJNIKOM! AVE SIGMAR!

Prezbiter: Wyrzeczcie się Elfów Wysokiego Rodu, co w pysze zdradliwej przyjaźń udają, jeno zwątpienie sieją!

Wierni: ŚMIERĆ KŁAMLIWYM ELFOM! AVE SIGMAR!

Prezbiter: Wyrzeczcie się Elfów Leśnych, co w cieniu borów czczą bożki krwi i zdrady!

Wierni: ŚMIERĆ DZIKIM ELFOM! AVE SIGMAR!

Prezbiter: Wyrzeczcie się Nieumarłych, przeklętych przez Morra, co z grobów swych powstają!

Wierni: ŚMIERĆ WYRODKOM MORRA! AVE SIGMAR!

Prezbiter: Wyrzeczcie się czcicieli Starych Bogów, demonów leśnych i krwawych bożków!

Wierni: ŚMIERĆ POGAŃSKIM CZARTOM! AVE SIGMAR!

Prezbiter: Wyrzeczcie się Mrocznych Bogów i ich przeklętego nasienia, Chaosu, co świat kala!

Wierni: ŚMIERĆ SŁUGOM CHAOSU! ŚMIERĆ! ŚMIERĆ! ŚMIERĆ! AVE! AVE! AVE!

Prezbiter: Niechaj nienawiść płaszczem waszym będzie!

Wierni: Obroni nas od bluźnierstw ich!

Prezbiter: Niechaj nienawiść młotem waszym będzie!

Wierni: Czaszki i zbroje ich w proch obróci!

Prezbiter: Niechaj nienawiść ogniem waszym będzie!

Wierni: Spopieli ciała ich i dzieła ich!

Prezbiter: Niech krew ich rowami spływa!

Wierni: A proch ich niechaj wiatr poniesie!

Prezbiter: Niechaj grozy ich nie uznajemy!

Wierni: Jeno ŚMIERĆ ich uznajemy!

Prezbiter: A pamiętacie-li Dawnych Sprzymierzeńców?

Wierni: PAMIĘTAMY KRASNOLUDY!

Prezbiter: Trwaćże będziecie w sojuszu z nimi?

Wierni: TRWAĆ BĘDZIEMY! KRWIĄ I STALĄ!

Prezbiter: Dźwigniecie-li z nimi młot i topór na wrogów Imperium?

Wierni: DŹWIGNIEMY! ZA BRACI Z KARAZ ANKOR! AVE SIGMAR!

Prezbiter: Za Imperium!

Wierni: ZA SIGMARA!

Prezbiter: Za wolność rodu ludzkiego!

Wierni: ZA ZWYCIĘSTWO!

Prezbiter: Zwycięstwo albo Zagłada!

Wierni: NIE MA POŚRÓD NAS LITOŚCI!

(Kończy się odmawianie Litanii Nienawiści: bojowy młot po raz ostatni uderza o stal. Na chwilę nad zgromadzonymi zapada cisza, a potem prezbiter i wierni wznoszą głośny krzyk.)

Wszyscy: ZA SIGMARA! AVE! AVE! AVE!

Litany of Hatred

(It begins with a hammer striking steel or the loud clash of swords on shields)

Warrior-Priest: Holy Champion! Father and Founder!

Crowd: Hear our voices!

Warrior-Priest: Sigmar, who shattered the skull of the Dark God!

Crowd: Grant us the strength of Your arm!

Warrior-Priest: Sigmar, who united the tribes of Man!

Crowd: Grant us the unity of Your people!

Warrior-Priest: Sigmar, who judges justly and casts His wrathful eye on blasphemers!

Crowd: Let them pay for their crimes! Ave! Ave! Ave!

Warrior-Priest: Do you renounce weakness?

Crowd: WE RENOUNCE IT!

Warrior-Priest: Do you renounce doubt?

Crowd: WE RENOUNCE IT!

Warrior-Priest: Do you renounce mercy for the foe?

Crowd: WE NEVER KNEW IT!

Warrior-Priest: Renounce the Traitor, who whispers against the Will of the Empire!

Crowd: DEATH TO THE TRAITOR! AVE SIGMAR!

Warrior-Priest: Renounce the Greenskins and half-orc mongrels, vile dullards who lay waste to the Ancestors’ lands!

Crowd: DEATH TO THE GREENSKIN FILTH! AVE SIGMAR!

Warrior-Priest: Renounce the Dark Elves, sea-raiders and devourers of souls!

Crowd: DEATH TO THE RAIDERS! AVE SIGMAR!

Warrior-Priest: Renounce the High Elves, who in pride feign friendship but sow only doubt!

Crowd: DEATH TO THE LYING ELVES! AVE SIGMAR!

Warrior-Priest: Renounce the Wood Elves, who in forest shadows worship idols of blood and treachery!

Crowd: DEATH TO THE WILD ELVES! AVE SIGMAR!

Warrior-Priest: Renounce the Undead, cursed by Morr, who rise from their graves!

Crowd: DEATH TO MORR’S OUTCASTS! AVE SIGMAR!

Warrior-Priest: Renounce the worshippers of the Old Gods, forest demons and bloody idols!

Crowd: DEATH TO THE PAGAN DEMONS! AVE SIGMAR!

Warrior-Priest: Renounce the Darker Power and its accursed spawn, Chaos that taints the world!

Crowd: DEATH TO THE SERVANTS OF CHAOS! DEATH! DEATH! DEATH! AVE! AVE! AVE!

Warrior-Priest: Let hatred be your cloak!

Crowd: It shall guard us from their blasphemies!

Warrior-Priest: Let hatred be your hammer!

Crowd: It shall crush their skulls and their armour!

Warrior-Priest: Let hatred be your fire!

Crowd: It shall burn their bodies and their works!

Warrior-Priest: Let their blood run in ditches!

Crowd: And let the wind scatter their ashes!

Warrior-Priest: Let us not acknowledge their terrors!

Crowd: ONLY DEATH DO WE ACKNOWLEDGE!

Warrior-Priest: Do you remember the Ancient Allies?

Crowd: WE REMEMBER THE DWARFS!

Warrior-Priest: Will you keep faith with them?

Crowd: WE SHALL KEEP FAITH! WITH BLOOD AND STEEL!

Warrior-Priest: Will you raise hammer and axe with them against the enemies of the Empire?

Crowd: WE SHALL RAISE THEM! FOR OUR BROTHERS OF KARAZ ANKOR! AVE SIGMAR!

Warrior-Priest: For the Empire!

Crowd: FOR SIGMAR!

Warrior-Priest: For the freedom of Mankind!

Crowd: FOR VICTORY!

Warrior-Priest: Victory or Doom!

Crowd: THERE IS NO MERCY AMONG US!

(The prayer ends: the hammer strikes steel one last time. Silence falls, and then a roar rises from all assembled.)

ALL: FOR SIGMAR! AVE! AVE! AVE!



I zapada cisza. Ta modlitwa to nie błaganie. To manifest przetrwania. To psychologiczna broń, która zamienia strach w gniew, a zwątpienie w żelazną determinację. Każe nazwać po imieniu każde zło, każdy rodzaj zagrożenia, by się go nie bać, by go nienawidzić. By wiedzieć, że jest inny.

A potem, w samym sercu tej nienawiści, przychodzi moment na pamięć. Pamięć o sojuszu z Krasnoludami. To pokazuje, że Imperium nie jest ślepym monolitem. Wie, kim są jego nieliczni, prawdziwi przyjaciele. To nie jest nienawiść wszystkiego, co obce. To nienawiść wszystkiego, co zagraża. To kolosalna różnica.

Można patrzeć na Warheim FS jak na grimdarkową historię o niekończącej się wojnie. Ale w tekstach takich jak ta widać jego drugie dno: opowieść o ludzkości, która, mimo wszystko, trwa. Nie przez pokojowe współistnienie, ale przez żelazną wolę, niezłomne sojusze i gotowość do niesienia młota tam, gdzie panuje ciemność.

I może, w naszym własnym, mniej mrocznym świecie, jest w tym jakaś lekcja. Nie o samej nienawiści, ale o sile wspólnoty kującej się w obliczu przeciwności. O wartości sojuszy opartych na honorze, a nie wygodzie. I o tym, że czasem, by obronić to, co dobre, trzeba unieść młot - i odpowiedzieć jednym, gromkim głosem:

Za bliskich. Za dom. Za przyszłość.

And silence falls. This prayer is no supplication. It is a manifesto of survival. A psychological weapon that turns fear into wrath, and doubt into iron resolve. It compels one to name every evil, every kind of threat, not to fear it, but to hate it. To know that it is other.

And then, in the very heart of this hatred, comes a moment of remembrance. The remembrance of the alliance with the Dwarfs. It is brilliant. It shows that the Empire is not a blind monolith. It knows who its few, true friends are. This is not hatred of all that is foreign. It is hatred of all that threatens. That is a colossal difference.

One may look upon Warheim FS as a grimdark tale of unending war. Yet in texts such as this, a deeper layer emerges: the tale of mankind that, despite all, endures. Not through peaceful coexistence, but through iron will, steadfast alliances, and the readiness to bring the hammer where darkness reigns.

And perhaps, in our own, far less grim world, there lies a lesson. Not of hatred itself, but of the strength of community forged in adversity. Of the value of alliances founded on honour rather than convenience. And of the truth that sometimes, to defend what is good, one must raise the hammer - and answer with a single, thunderous voice:

For your kin. For your home. For the future.


sobota, 20 września 2025

Figurkowy Karnawał Blogowy. Edycja #133: Egzotyka.
Dryfujący chaos. O panowaniu nad tratwą w trakcie turnieju Warheim FS - Złoto & Glony.

Witam szanowne państwo-draństwo i zapraszam do lektury wpisu opublikowanego w ramach #133 edycji Figurkowego Karnawału Blogowego

Gdyby ktoś z czytających blog DansE MacabrE jeszcze nie wiedział, FKB to inicjatywa którą w polskiej wargamingowej blogosferze 7 września 2014 roku rozpoczął Inkub prowadzący bloga Wojna w miniaturze.

Podsumowania dotychczasowych edycji znajdziecie TUTAJ.

Gospodarzem bieżącej edycji jest koyoth, a wpis z wrześniowym tematem egzotyczność znajdziecie na blogu shadow grey.

To tyle tytułem wstępu, zapraszam do lektury.

***
W uniwersum Warheim FS, gdzie każdy cal terenu to potencjalna pułapka, a przewaga taktyczna często zależy od zajęcia kluczowego wzgórza lub ruin, wprowadzenie zasady TRATWY zmienia wszystko. To nie jest kolejny pojazd – to dryfujący, nieprzewidywalny element zamętu, który może stać się zarówno twoim największym atutem, jak i przyczyną spektakularnej klęski. Sternikowi nie wystarczy umieć walczyć; musi być hydromantom, strategiem i jasnowidzem w jednej osobie.

Żywioł jako gracz

Podstawą wszystkiego są WIATR I PRĄD MORSKI. Te dwa czynniki wprowadzają do gry trzeciego, nieobliczalnego gracza – samą naturę. Przed rozpoczęciem potyczki i za każdym razem, gdy rzucasz na POGODĘ, musisz określić kierunek i siłę tych żywiołów. To nie jest drobny modyfikator – to fundamentalna zmiana w twoim planowaniu.
  • Sojusznicy lub wrogowie: Jeśli wiatr i prąd płyną w tym samym kierunku, sumują się, zamieniając twoją tratwę w szybką, niemal niepowstrzymaną pocisk. Ale jeśli są przeciwne, musisz odjąć ich siły, co może skutkować niemal całkowitym unieruchomieniem twojej jednostki. Różne kierunki oznaczają, że tratwę będzie ciągnęło na dwa różne sposoby, komplikując manewry.
  • Pierwszy i najważniejszy rzut: Zanim zaplanujesz jakikolwiek ruch, spójrz na wynik Kostki Rozrzutu. Twój plan musi uwzględniać ich kaprysy. Atak od strony, z której wieje wiatr, da ci dodatkową prędkość. Próba płynięcia pod prąd to proszenie się o kłopoty.

Trudności: Nie tylko wiosła się liczą

Nawigacja tratwą to ciągła walka z bezwładem, przeciążeniem i fizyką.
  • Testy Sterowania: To serce mechaniki. Wymagane przy każdej próbie precyzyjnego manewru, po trafieniu tratwy lub sternika, a nawet przy zatrzymaniu się po szybkim ruchu. Nieudany test oznacza, że tratwa dryfuje – staje się zabawką w rękach wiatru i prądu, kompletnie wymykając się spod twojej kontroli. Inicjatywa sternika jest tu kluczowa – sprawniejszy żeglarz łatwiej opanuje sytuację.
  • Bezwład i Zwroty: Tratwa nie zatrzymuje się na żądanie. Jeśli płynęła szybko, a chcesz ją zatrzymać lub gwałtownie skręcić, czeka cię test. Nieudany oznacza, że będzie dryfować jeszcze przez K3 cale, psując twoje idealne ustawienie. Skręty powyżej 45° kosztują cenny dystans (K6” mniej ruchu). Planuj manewry z dużym wyprzedzeniem!
  • Obciążenie: Każdy dodatkowy pasażer lub skrzynia ładunku spowalnia tratwę. Przewożenie kompletu pasażerów (-3 do Szybkości) zmienia ją w powolną, ociężałą platformę. Musisz wyważyć między siłą ognia/desantu a mobilnością.
  • …Do Wioseł!: Rozkazanie pasażerom do wiosłowania to ryzykowna taktyka. Może dać ci dodatkowy zasięg (+1” za udany test SIŁY), ale każdy wioślarz do końca tury nie może się kryć, strzelać ani rzucać czarów. Decydujesz się na chwilowy zryw kosztem potencjału bojowego.

Taktyczne wykorzystanie: Miecz obosieczny

Mądre użycie tratwy może zdominować grę. Głupie – zapewni twoim przeciwnikom łatwe cele.
  • Mobilna platforma strzelecka: Załóżmy, że masz kilku strzelców. Wpływasz z wiatrem na flankę przeciwnika, wykonujesz zwrot i unieruchamiasz tratwę. Masz stabilną, choć podatną na ataki, platformę do ostrzału. Pamiętaj o karze -1 do trafienia, jeśli tratwa się poruszała, i że wróg ma +1 do trafienia w ten DUŻY CEL.
  • Szybki desant: To jej największa siła. Wykorzystaj prąd, by błyskawicznie przerzucić oddział do walki wręcz (elitarni żołnierze, bohaterowie) w newralgiczne miejsce pola bitwy – na tyły wroga, na kluczowy punkt strategiczny. Szarża tratwą na wrogą jednostkę (z zasięgiem równym podwójnej Szybkości) to potężne narzędzie.
  • Przynęta i pułapka: Czasami tratwa z kilkoma tanimi żołnierzami może służyć jako przynęta. Wciągnij wrogie jednostki w pułapkę, na pole, gdzie czai się reszta twojej kompanii. Poświęcenie kilku żołnierzy dla rozbicia szyków wroga może być opłacalne.
  • Abordaż i przeskoki: Zasady WSIADANIA/WYSIADANIA oraz PRZESKOKU pozwalają na dynamiczne wymiany załóg między tratwami lub abordaż na wrogie jednostki pływające. To niezwykle widowiskowe, ale i ryzykowne manewry, wymagające testów i niosące ryzyko wpadnięcia do wody.

Zagrożenia: Woda to nie przyjaciel

Pamiętaj, że tratwa jest krucha. Wpłynięcie na teren niedostępny (np. skały, płytkie dno) to niemal gwarancja jej zniszczenia i wrzucenia całej załogi do wody. Walka wręcz z tratwą jest też specyficzna – wróg może wybierać, czy atakuje załogę, czy samą tratwę. Kilka celnych ciosów może szybko uszkodzić konstrukcję, obniżając jej szybkość i ochronę, a w końcu zatopić.

Podsumowanie:

Zasada TRATWY to jeden z najbardziej zaawansowanych i nagradzających mechanizmów w Warheim FS. Nagradza graczy, którzy myślą strategicznie, uwzględniają warunki terenowe i pogodowe, oraz są gotowi na improwizację, gdy żywioły pokrzyżują ich plany. To nie jest jednostka dla graczy szukających prostych rozwiązań. To narzędzie dla prawdziwych kapitanów, którzy potrafią czytać nie tylko mapę, ale także wiatr i wodę. Podejmij wyzwanie, a twoi przeciwnicy będą długo pamiętać dzień, kiedy przegrali bitwę nie twoją armią, ale twoim geniuszem żeglarskim.

***

piątek, 19 września 2025

Recenzja: Dwarf Hunter Crossbowman od Scibor MM.
Reviews: Dwarf Hunter Crossbowman from Scibor MM.

Dziś na łamach bloga DansE MacabrE mam dla Was recenzję modelu Dwarf Hunter Crossbowman 28FM0510 od Scibor MM.

Odlany w szarej żywicy model w skali 28-30 mm składa się z dwóch elementów oraz scenicznej podstawki o wymiarach 20x20 mm.

Warto tu nadmienić, że podczas składania zamówienia na stronie Scibor MM kupujący może wybrać pomiędzy kwadratowymi podstawkami o wymiarach 20x20 mm lub 25x25 mm lub okrągłą podstawkę o średnicy 25 mm.

Figurka przedstawia krasnoludzkiego rangera, odzianego w przeszywanicę, płaszcz z kapturem, mocne buty i uzbrojonego w solidną krasnoludzką kuszę.

Jakość odlewu jest całkiem dobra jak na produkt od Scibor MM, choć warto oczyścić szczoteczką do zębów model z nadlewek i błon pozostałych po procesie odlewania. Lekko zauważalna jest także linia podziału formy.

Jest to model wyrzeźbiony w charakterystycznym dla Scibor MM stylu, któremu bliżej do pełnoskalowych rzeźb niż delikatnych figurek do gier bitewnych. 

Ponieważ od samego początku jest fanem opisanego powyżej stylu rzeźbienia i modeli Scibora to całkowicie nieobiektywnie polecam!

Więcej informacji znajdziecie na w sklepie Scibor MM
.
Today on the pages of the DansE MacabrE blog, I bring you a review of the Dwarf Hunter Crossbowman 28FM0510 miniature from Scibor Monsterous Miniatures.

The 28-30 mm scale miniature is cast in grey resin and consists of two parts, along with a scenic base measuring 20x20 mm.

It’s worth noting that when placing an order on the Scibor Monsterous Miniatures website, buyers can choose between square bases (20x20 mm or 25x25 mm) or a round base with a 25 mm diameter.

The miniatures depicts a dwarven ranger, dressed in a gambeson, a hooded cloak, sturdy boots and armed with a sturdy dwarven crossbow.

The casting quality is quite good for a Scibor Monsterous Miniatures product, though I’d recommend using a toothbrush to clean off flash and casting residue. The mold line is slightly visible but nothing serious.

This miniature is sculpted in the characteristic Scibor Monsterous Miniatures style - closer to full-scale statues than to delicate gaming miniatures.

Since I’ve been a fan of Scibor's sculpting style from the very beginning, I’ll be completely biased here and say: I fully recommend it!

More information is available in the Scibor Monsterous Miniatures online store.

czwartek, 18 września 2025

Warsztat: Struttendorf, część 36.
Workshop: Struttendorf, part 36.

Prace nad makietami od Kromlech.eu, z których buduję sobie ruiny miasta Struttendorf do gry Warheim FS trwają.

Jednym z etapów prac było pokrycie styroduru ziemią do kwiatów zmieszaną z klejem do drewna, a ścian fragmentami tapety, które lekko opaliłem.

Na chwilę obecną makieta prezentuje się następująco. 
Work on the terrain pieces from Kromlech.eu, which I’m using to build my Struttendorf town for Warheim FS, is ongoing.

One of the stages involved covering the XPS with flower soil mixed with wood glue, and adding wall sections made from pieces of wallpaper, which I lightly scorched for effect.

For now, this is how the terrain piece looks..

środa, 17 września 2025

Galeria: Klan wojowników z Nipponu. Stronnik - Ashigaru I.
Gallery: A clan of warriors from Nippon. Henchman - Ashigaru I.

Ashigaru to najniżsi rangą członkowie klanu, pełniący rolę szeregowych żołnierzy. W większości wywodzą się spośród chłopstwa i są niewiele lepiej wyszkoleni niż przeciętny wieśniak. Nie można ich jednak w żaden sposób porównać do samurajów,. Wielu Ashigaru służyło swoim panom samurajom przez pokolenia, a ich samych cechuje zaciekła duma i lojalność. Większość rodów posiada kilka rodzin dziedzicznych Ashigaru, służących jako gwardziści, żołnierze i zwiadowcy w czasach pokoju.

W roli Ashigaru użyłem modelu z zestawu Japanese Ashigaru Spearmen od Kyoushuneko Miniatures.For the role of Ashigaru I used miniatures from setJapanese Ashigaru Spearmen from Kyoushuneko Miniatures.

wtorek, 16 września 2025

Królestwa Ogrów, cześć 8. Gnoblary.

Gnoblary są krewnymi zwykłych goblinów - plagi Starego Świata. Są to niewielkie stworzenia sięgające dorosłemu mężczyźnie do pasa. Są podłe, lecz obdarzone sprytem, który rekompensuje częściowo ich fizyczną słabość. Cherlawe ciała wieńczy potężnych rozmiarów głowa. Mają kościste ręce i zręczne, szerokie dłonie. Gnoblary, pomimo niepozornych kształtów, są stosunkowo silne w nogach i plecach, a to dlatego, że ich panowie przystosowali ich do noszenia ciężarów, w myśl zasady, że i tego, co padł można użyć…, choćby jako podnóżka.

Najbardziej rzucającą się w oczy częścią gnoblara pozostaje bez wątpienia jego nos: krągła, odstająca bulwa, która może wyczuć zbliżającego się drapieżnika z odległości kilku kilometrów. Po obu jego stronach sterczą wielkie, trójkątne uszy, które działają niezależnie od siebie i łowią każdy, najcichszy nawet szmer. U nieszczęśliwego gnoblara uszy zwisają w dół niczym postronki, u szykującego się do boju strzygą w górę, co prawdopodobnie ma mu nadać groźniejszy wygląd, bądź sprawić wrażenie, że jest wyższy. Gnoblary przekonały się już dawno, że najbardziej groźny i postawny wygląd uzyskują, stając między nogami dobrze utuczonego ogra.

Choć mięsa na nich niewiele, to jednak na gnoblary polują wszyscy bez wyjątku. Ich śmiertelnymi wrogami pozostają Krasnoludy Chaosu, które chwytają je w niewolę. Milowym krokiem w ewolucji gnoblarów był moment, w którym okazało się, że ogry zamieszkujące w górach chętniej widzą w nich niewolników, niż pożywienie. Opuściły więc swoje wzgórza, by osiąść z Ogrzych Królestwach. Ich slumsy powstały we wszystkich możliwych zakamarkach. I tak gnoblary służą swym nowym panom, a ci w zamian zapewniają im względne bezpieczeństwo.

Gdy gnoblar wmówi ogrowi, że do niego należy, oferując mu wcześniej kufel piwa, bądź składając przysięgę wierności, zostaje oznakowany. Sprowadza się to do tego, że ogr odgryza kawałek jego ucha, a ślad ugryzienia traktowany jest jak dowód własności - metoda szybsza i smaczniejsza od piętnowania. Oznakowany gnoblar podlega teoretycznie ochronie i nie musi brać udziału w walkach i potyczkach tak charakterystycznych dla jego rasy. Tym nielicznym szczęściarzom trafiają się skrawki zdartego z ofiar odzienia, a niektórzy wyruszają z ogrami na pole bitwy. Tam służą u ich boku lub tworzą bitewną bandę, która obrzuca wrogów wszystkim, co tylko trafi w ich zręczne dłonie.

Istnieje stare ogrze powiedzenie: Ufam mu na tyle, na ile można nim cisnąć. Źródło tej mądrości płynie z tradycji rzucania potencjalnym niewolnikiem w celu sprawdzenia jego przydatności. Gnoblary znacznie różnią się między sobą rozmiarami. Większe, znane z niezależnego usposobienia, lądują najbliżej. Bardziej cenione są osobniki mniejsze, po pierwsze dlatego, że są bardziej posłuszne, po drugie dlatego, że łatwo je przywiązać do grubych gałęzi i przerzucając przez ramię, podrapać się w miejscach, do których ciężko dosięgnąć - te lecą naprawdę daleko. Ogry darzą swe najcenniejsze sługi dziwnym uczuciem, przechwalając się przed współplemieńcami swoimi pupilami: jaki on mały, jak szybko umie biegać, a jaką ma zieloną, zdrową skórę, a jaki śliczny, spuszczony na kwintę nosek. Niestety, im gnoblar bliższy jest swemu panu, tym bardziej narażony jest na zjedzenie, czy choćby przypadkowe zgniecenie.

Prawie każdy ogr ma swojego gnoblara, a ten najczęściej jest miniaturowym, lustrzanym odbiciem swego pana - pupil Tyrana będzie małym, władczym gburem w przekrzywionym hełmie, a ten należący do Ołowiomiotacza będzie miał w uszach pokryte sadzą wyciory. Wygląd gnoblara może powiedzieć bardzo dużo o jego panu. Poznasz ogra po gnoblarze.

poniedziałek, 15 września 2025

Piechota Morska z Marienburga

Marienburg – miasto tysiąca wysp, port, w którym sól miesza się z krwią, a kontrakty podpisuje się równie często piórem, co ostrzem kordelasa. Tutaj pieśni kupieckie zagłuszają modlitwy, a wartość człowieka mierzy się nie w wierze, lecz w workach guldenów. W takich realiach narodziła się Piechota Morska – formacja, która nie zna pojęcia chwały ani ojczyzny, a jedynie koszt i zysk. To ludzie wychowani w cieniu doków, na tratwach i w tawernach, z dymem prochu w płucach i smołą pod paznokciami. Ich mundurem jest sól i smoła, a sztandarem – taryfa celna. To oni są żelazną pięścią kupców, mieczem i tarczą miasta, które dawno sprzedało duszę bogom złota. 

***

Nie jesteśmy armią Imperatora. Nie klękamy przed ikoną Sigmara. Nie maszerujemy dla chwały. My służymy złotu - a złoto nie zna litości.

Jesteśmy tarczą, którą Marienburg kupił własną krwią i żelazem. Każdy nasz krok wybrzmiewa rachunkiem. Każdy wystrzał kosztuje - i przynosi zysk. Gdy przychodzimy, nie słychać trąb. Tylko szum wody… i ryk ognia.

Na lądzie czy na pokładzie, w kanale czy w sercu burzy - nie ustępujemy. Bo nie mamy gdzie wracać. Nasz dom to port, który spłonął już sto razy, a mimo to wciąż wypływamy. Piechota Morska nie zna odwrotu. Tylko kontrakt. Tylko cel.

A kiedy morze sięgnie po nas ostatni raz… utopimy je razem z sobą.

- Kapitan Klaas van Draken, Gwardia Miasta Tysiąca Wysp

W Marienburgu, gdzie złoto znaczy więcej niż przysięgi, a wierność odmierza się workami guldenów, służba w Piechocie Morskiej nie jest powołaniem – jest kontraktem. To żelazna pięść miasta kupców, wyszkolona, by domykać bilans tego, co przypływa i odpływa. Nie maszerują dla chwały, tylko dla czystej marży. Ludzie ze smołą pod paznokciami i prochem w płucach, z oczami bezwzględnymi jak liczby w księdze rachunkowej. Nie salutują chorągwiom, tylko rachunkom, nie kłaniają się przed ikoną, tylko przed taryfą celną i ceną frachtu. 

Zanim trafią pod banderę Gildii Kupców, przechodzą szkolenie, które uczy posłuszeństwa stali i wodzie – i arytmetyki ryzyka. Najpierw liny i wanty, komendy wykrzykiwane w deszczu, desant na śliski pomost z muszkietem gotowym do strzału. Potem noc czarna: alarm na trzeciej straży, bieg przez most, zajęcie bramy, ustawienie posterunku. W dzień trenują podział sekcji jak kolumny bilansu: zapas, przepływ, zabezpieczenie. Każdy ruch jest wyliczony – błąd to koszt, czasem strata całkowita. Kto nie wykona w porę rozkazu bosmana, wspina się po kotwicznej linie, kto sięgnie po rum przed czasem, stoi na warcie nocą przy portowej bramie.

Nad tym wszystkim czuwa kapitan, szorstki jak trybunał kupiecki, i bosman, którego słowo tnie szybciej niż kordelas. Mat zbiera wątpliwości i wyjaśnia je w czasie katorżniczej musztry; kiedy kapitan skinie, sekcje ruszają pewnie i niezachwianie jak stempel w lufie przeładowywanego muszkietu. Pośród nich chodzi kapłan Mananna – nie mnich od psalmów, lecz sędzia morskiego prawa i wykonawca polityki portowej. Błogosławi żagle, dusi bunt, odcina zabobon jak pozycję bez pokrycia. Bywa też cień guślarza – ostrzeżenie przed klątwą, jak margines na nieprzewidziane ryzyko. Tolerowany tak długo, jak bilans zysków i strat jest dodatni.

Kiedy kompania wychodzi w morze, żagle napinają się jak płuca przed krzykiem, a pokład staje się wąskim biurem windykacyjnym. Z mgieł wyślizgują się kontrakty i kwity: konosamenty, listy przewozowe, ubezpieczenia. Piechota Morska przykuca za pawężami, a w księgach dopisuje: ochrona ładunku, premia sztormowa, kara za opóźnienie. Salwa to tylko rubryka środki przymusu, dym – kurz ze starego rejestru. Kto nie płaci cła, ten płaci krwią, kto spóźnia się z opłatą kotwiczną, ten śpi pod strażą w Rijker. Marienburg zagłusza głos sprzeciwu hukiem pieczęci i trzaskiem łańcuchów na bramach wodnych. Na mokradłach i deltach rozgrywa się inny teatr – logistyka. Przepływ ludzi, beczek, amunicji, jak strumień należności przez Domy Kupieckie. Przepatrywacze liczą brody rzeczne jak rachmistrze mosty: co przeniesie ciężar, co pęknie pod wolumenem. Powóz to aktywo obrotowe, zaprzęg – amortyzacja w ruchu. Zapas prochu jest zawsze na minusie, więc sekcje ćwiczą oszczędny ogień; jedyną dywidendą bywa cisza na nabrzeżu. Gdy miasto podnosi stawki, kompania wymusza je jak solidny faktor: tarcza w drzwiach, kwit w ręce, pieczęć na magazynie.

Czasem droga prowadzi lądem, ku mostom poboru i zamkom dłużników. Tam nie ma romantycznych opowieści o szlachetnych rozbójnikach, jest geometria i balans kont. Przepatrywacze pełzną korytami strumieni, szukając pęknięć w murze, a gdy przychodzi czas, przez bramy otwarte od środka wchodzą żołnierze okrętowi. Dziedziniec zamienia się w prosty rachunek: zabezpieczenie, inwentaryzacja, zamknięcie sprawy. Raubritter kocha słowa o prawie krwi, Piechota Morska woli krótkie słowo spłata i właściwy kurs guldena. Sartosa, Norska, Bretonnia – nazwy w rubryce czynniki zewnętrzne, odpowiedzią jest rytm konwoju, eskorta i blokada.

W tle wszystkiego szoruje codzienność: beczki, liny, zaprzęgi – same liczby. Powóz skrzypi przez groble Jałowej Krainy. Stół lazaretu rozkłada się jak modlitwa: szybko i bez zbędnych słów, gdy krew miesza się z solą – to koszt ukryty, księgowany czerwienią. Rydwan stukocze na bruku, osie nasmołowane, kosy naostrzone: narzędzie do otwierania kont zamkniętych oporem. To nie ozdoba – to argument; po nim zawsze następuje zapis w rejestrze.

W kompanii krążą opowieści, ale i one mają kolumny: przychód, rozchód, odpis. O bukanierach, krasnoludach z solą w brodzie i śmiercią w oczach – pozycje kapitał żelazny. O bosmanie, co trzymał morale bluźnierczymi wiązankami cięższymi niż łańcuch kotwiczny – kontrola jakości. O kapłanie, który wyrzucił do wody talizman, nim plotka spuchła – zarządzanie ryzykiem. O guślarzu, co wyczuł przeklęty kufer, zanim chciwy paluch podważył wieko – audyt ładowni. Historie są barwne, ale rachunek czarno–biały: żołd na dłoń, łup do księgi, bat na plecy jak kara umowna. 

Każdy drużynnik to linia w rejestrze: imię, stan uzbrojenia, przewidywany zwrot, zużycie, współczynnik buntu. Zysk – awans i większa wypłata; strata – krzyżyk w marginesie, odpis nadzwyczajny. Miecze są tylko narzędziem księgowości: otwierają, zamykają, podliczają. Marienburg prowadzi konta szerzej niż rzeka: cła Reiku, stawki na Vloedmuur, premie dla pilotów, sankcje dla opornych. Piechota Morska jest ręką, co przesuwa liczby przez morze.

Wieczorami, kiedy port oblepia wilgoć, a ogień w tawernie trzaska jak lina pod uciągiem, ktoś szepcze motto, które nie brzmi jak modlitwa, tylko jak dyspozycja: Obierz kurs. Trzymaj szyk. Otwórz ogień. I choć złoto nie ma sumienia, ci, którzy je niosą, mają pamięć – jak księga, która nigdy się nie zamyka. Pamiętają Ogród Mananna i Wysoki Most, nazwy statków, które nie wróciły, i twarze tych, co poszli na dno – w rubryce strata ostateczna. Rano wstają, bo port jeszcze pracuje, a kontrakt ma ważność.

Tak wygląda ich droga: między sztormem a targiem, między pieczęcią a łańcuchem. Między dumą a rachunkiem. Piechota Morska z Marienburga – tarcza kupiona krwią i żelazem, lecz rozliczana w srebrze. Nie prosi o pieśń. Wystarczy, że zgadza się bilans. A gdy morze wyciągnie po nich rękę ostatni raz, wpiszą należność w rubrykę do odzyskania – i spróbują ściągnąć dług, zanim wciągnie ich bez reszty.

Nie każdy śmiertelnik urodził się po to, by nosić miano kapitana piechoty morskiej. Wymaga to bowiem nie tylko twardości ducha i brutalnej determinacji, ale i szczególnego rodzaju szaleństwa, które pozwala człowiekowi świadomie podjąć się obowiązku dowodzenia najbardziej bezwzględnym, rozpitej i krnąbrnej zgrai żołdackiej, jaką widziały portowe zaułki Starego Świata. W Marienburgu, gdzie złoto liczy się bardziej niż sumienie, a wierność mierzy się miarą grogu i żołdu, kapitan piechoty morskiej jest zarówno władcą, jak i katem dla swojej załogi.

Musi być twardy jak węzły starego olinowania, nieustępliwy niczym sztormowe morze i bezlitosny niczym trybunał kupiecki. Dowódca takich ludzi nie może pozwolić sobie na słabość – każdy przejaw litości, wahania czy niepewności to zaproszenie do buntu, podstępu i zdrady. W świecie portowych spelun, wąskich trapów i cuchnących kajut szacunek zdobywa się szybko – ale utrzymuje wyłącznie grozą, dyscypliną i bezwzględną ręką.

Kapitan Piechoty Morskiej z Marienburga to nie jest zwykły kupiec czy przewoźnik. To żołnierz i wojownik morza, dowódca kompanii składającej się z pijanych marynarzy i brutalnych żołnierzy okrętowych, dla których statek i muszkiet są domem i rodziną. To człowiek, który zna smak bitew na pokładach płonących galer, walki wręcz w deszczu ognia i huku armat, oraz długich miesięcy dryfowania po bezlitosnych falach, gdy zapasy kończą się szybciej niż modlitwy do Mananna.

Choć wielu z nich trudni się handlem, przewożąc towary między portami Estalii, Tilei i Imperium, to równie wielu decyduje się na bardziej dochodowe zajęcia – piractwo, korsarstwo i najazdy na słabsze jednostki. Prawo jest dla nich cienką linią wyznaczaną nie przez sędziów, lecz przez ostrze miecza i lufę pistoletu. Pod banderą Marienburga, niezależnego miasta kupieckiego, wielu kapitanów działa na granicy prawa, służąc tylko tym, którzy potrafią sowicie zapłacić za ich miecze i statki.

Nie jest tajemnicą, że kulty Sigmara patrzą na kapitanów piechoty morskiej z głęboką nieufnością – widząc w nich ludzi zatraconych w pogoni za złotem i chciwością, ludzi, których dusze skalane są przez piractwo, zabobony i pogańskie rytuały morskich bóstw. Jednak w Marienburgu to nie bogowie rządzą portami – lecz ci, którzy mają siłę, aby przelać krew dla zysku i chwały.

Kapitan Piechoty Morskiej nie jest bohaterem pieśni bardów – to wojownik, żołnierz zrodzony z bitew, twardziel zahartowany w dymie prochu i woni słonej krwi, człowiek z pogranicza światów: lądu i morza, prawa i bezprawia, chwały i zdrady. 

***

Prymitywna magia guślarzy to niebezpieczna mieszanina instynktu i ludowych zabobonów. Każde ich zaklęcie może przywołać demony lub zwrócić uwagę Świętego Oficjum. W Imperium czeka ich tylko stos lub topór kata.

Tylko w Marienburgu, gdzie złoto znaczy więcej niż religia, znajdują chwilowe schronienie. Ukrywają się w portowych tawernach, pracują jako wróżbici lub rozwiązywacze problemów dla zbrojnych kompanii piechoty morskiej. Lecz nawet tu muszą się mieć na baczności – kapitanowie mogą ich zdradzić, a kupcy porzucić, gdy przestaną być użyteczni.

To życie w wiecznej ucieczce. Bo choć Marienburg daje chwilę oddechu, Święte Oficjum nigdy nie zapomina o swoich celach.

***

W piechocie morskiej Marienburga kapłani Mananna nie są łagodnymi kaznodziejami – to twardzi kapelani wojskowi, strażnicy tradycji i dyscypliny, czuwający nad duchowym i prawnym porządkiem na morzu. Manann, Pan Mórz, nie wymaga miłości – żąda szacunku, ofiar i bezwarunkowego posłuszeństwa wobec morskich praw.

Kapłani Mananna służą na okrętach wojennych i galerach, odprawiając rytuały błogosławieństwa przed bitwą, oczyszczając pokłady z krwi poległych i sprawując opiekę nad załogą. Ich obecność to gwarancja, że załoga statku nie popadnie w zabobon czy bunt. Równocześnie są groźnymi egzekutorami morskiego prawa – nie wahają się wymierzyć boskiej kary, jeśli sytuacja tego wymaga.

Kult Mananna nie posiada rozbudowanej hierarchii – każdy kapłan rządzi własną świątynią i działa według tradycji morza. Szczególne miejsce zajmuje Zakon Albatrosa – zakon nawigatorów i kapłanów–żeglarzy, którzy za sowitą opłatą prowadzą statki przez najbardziej zdradliwe wody.

W Marienburgu kapłani Mananna cieszą się szacunkiem i strachem – są żywym przypomnieniem, że morze nie zna litości, a gniew Manann może spaść równie łatwo na pirata, jak i na żołnierza okrętowego.

***

Bosman to druga po kapitanie osoba w kompanii piechoty morskiej. Chociaż oznacza to, że zamiast pracować samemu, może rozkazać innym wejść na maszt podczas sztormu, to fakt, że musi nadzorować wykonywanie wydawanych przez kapitana poleceń nie przysparza mu popularności. Bosmani są doświadczonymi żeglarzami i dobrymi gawędziarzami, opowiadają niesamowite historie starając się zadziwić innych opowieściami o wielkich krakenach, wężach morskich, syrenach oraz tym podobnych stworach. Niektóre z tych opowieści rzeczywiście są prawdziwie, ale wiele rozrasta się w czasie opowiadania, a większość jest prawie na pewno czystym łgarstwem.

***

Mat to prawa ręka bosmana i jeden z filarów żelaznej dyscypliny panującej na okrętach wojennych i w oddziałach piechoty morskiej Marienburga. W czasie codziennych zajęć to mat organizuje pracę marynarzy i żołnierzy okrętowych – pilnuje ładunku, nadzoruje przygotowania do żeglugi, dba o stan uzbrojenia, amunicji i wyposażenia. Zadaniem matów jest sprawne egzekwowanie rozkazów bosmana oraz utrzymywanie żelaznego porządku nawet wśród najbardziej zatwardziałych wichrzycieli. Ich głos, przesiąknięty solą i krwią, potrafi uciszyć pijany bełkot i postawić do pionu najbardziej krnąbrnego rekruta. Dla załogi są jak topór kata – surowi, nieubłagani i zawsze gotowi do działania.

Marynarze Piechoty Morskiej rekrutowani są głównie spośród mieszkańców Marienburga – potężnego portowego miasta–państwa na zachodnim wybrzeżu Starego Świata – oraz z rybackich wiosek rozciągających się wzdłuż wybrzeża Morza Szponów i biegu rzeki Reik. W regionie tym sztuka żeglowania przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, a wielu chłopców uczy się wiązać węzły i stawiać żagle, zanim jeszcze nauczy się porządnie chodzić. 

Liczne floty miasta złożone są z potężnych galeonów kupieckich, szybkich szkunerów znanych jako wilcze łodzie, oraz uzbrojonych po zęby galer wojennych. Te jednostki nie tylko zabezpieczają szlaki handlowe i transportowe, ale też patrolują morskie granice Imperium, odpierając ataki korsarzy z Norski, piratów z Bretonni oraz potwornych, bluźnierczych flot Chaosu, które czasem wyłaniają się z mgieł północnych mórz.

Na pokładach tych okrętów służą wyłącznie najbardziej doświadczeni i zaufani marynarze – wilki morskie, dla których sztorm, abordaż i krwawe starcia z morskimi potworami są codziennością. Reszta – mniej zdolni, ale często bardziej zuchwali – trafia do załóg statków kupieckich, przemytniczych szkunerów, pirackich jednostek lub budzących grozę galer niewolniczych, gdzie życie bywa krótkie, brutalne i pozbawione litości.

Życie marynarza, niezależnie od bandery, pod którą służy, to wieczna walka z żywiołem, wrogimi abordażami i własnymi słabościami. Praca jest ciężka, brutalna i nieprzerwanie narażona na śmierć – czy to przez burzę, zbuntowaną załogę, czy potwory wynurzające się z morskich głębin. W rezultacie marynarze słyną z hałaśliwego, zuchwałego zachowania, twardych pięści i ciętych języków. Nadużywają taniego rumu i gorzałki, wiecznie się przechwalają, wdają w bójki, a ich obecność w portowych tawernach niemal zawsze kończy się rozróbą lub demolowaniem lokalu. Wielu z nich ma więcej blizn niż zębów, a ich ciała pokrywają tatuaże przedstawiające syreny, kotwice i przeklęte rekiny.

Choć często sprawiają wrażenie szumowin i awanturników, są nieocenionymi wojownikami – zarówno na pokładzie statku podczas abordażu, jak i na lądzie, gdy zostaną rzucone do wsparcia regularnych oddziałów. Marynarze ci są zahartowani, odważni i nieprzewidywalni. Ich doświadczenie w walce wręcz, posługiwaniu się kordelasami, hakami, toporami, a także zdolność do szybkiego improwizowania czyni z nich wartościowe wsparcie wszędzie tam, gdzie zapach soli miesza się z zapachem prochu.

***

Harpunnicy to doświadczeni, twardzi i brutalni żeglarze służący na kutrach rybackich oraz galerach wojennych. Harpunnicy biegle posługują się kuszami, oszczepami oraz harpunami, które często wykorzystywane są w polowaniach na morskie stwory oraz potężne i śmiertelnie niebezpieczne potwory. Wielu harpunników na własnej skórze doświadczyło siły potęgi krakenów oraz węży morskich.

***

Żołnierze okrętowi to twardzi i zahartowani wojownicy, którzy służą na okrętach floty wojennej Marienburga oraz na uzbrojonych jednostkach handlowych należących do najpotężniejszych domów kupieckich. W przeciwieństwie do zwykłych marynarzy, których obowiązkiem jest obsługa żagli, lin i sterów, żołnierze okrętowi nie zajmują się żeglugą – ich jedynym i najważniejszym zadaniem jest obrona okrętu przed napaścią wrogich flot, piratów, korsarzy z Norski i potworów czających się w morskich głębinach. W razie abordażu to właśnie oni jako pierwsi stają do walki, broniąc pokładu z toporami, kordelasami i muszkietami w dłoniach, niejednokrotnie przechylając szalę bitwy dzięki swojej determinacji i brutalności.

Po zejściu na ląd żołnierze okrętowi pełnią również inne, mniej chwalebne obowiązki. Często polują w portowych tawernach i spelunach na pijanych marynarzy, których siłą werbują do służby – praktyka ta, choć nielegalna, jest tolerowana przez wielu kapitanów i właścicieli statków, którzy w ten sposób uzupełniają braki w załogach. Niejeden niczego nieświadomy marynarz obudził się w cuchnącej ładowni, daleko od brzegu, pamiętając jedynie ostatni łyk taniego rumu i nagłe uderzenie w tył głowy. Rekrutacja na pałę to dla żołnierzy okrętowych chleb powszedni, a ich reputacja jako zbirów i porywaczy nie jest ani przesadzona, ani niesprawiedliwa. Nie są to bohaterowie z pieśni bardów, lecz brutalni specjaliści od wojny na wodzie, bez których żaden statek nie przepłynie bezpiecznie przez zdradliwe wody Morza Szponów.

***

Przepatrywacze to doświadczeni tropiciele, zwiadowcy i przewodnicy, którzy odgrywają kluczową rolę w kompaniach z Marienburga – zwłaszcza podczas działań na lądzie, z dala od przyjaznych portów. Ich głównym zadaniem jest badanie terenu przed nadciągającą kompanią: przeczesują lasy, bezdroża i ruiny w poszukiwaniu zasadzek, pułapek, śladów obecności wroga lub niepokojących zjawisk, które mogłyby zagrozić bezpieczeństwu oddziału.

W drużynach Marienburgczyków przepatrywacze odgrywają rolę oczu i uszu kompanii – uprzedzają o zagrożeniu, wskazują bezpieczne ścieżki i nieraz ratują całą kompanię przed zasadzką lub katastrofą. To dzięki nim oddziały mogą poruszać się szybko i skutecznie, unikając zbędnych walk lub przygotowując zasadzki na przeciwnika. Bez przepatrywaczy, żadna wyprawa w nieznane nie miałaby szans na powodzenie.

***

Bukanierzy to krasnoludzcy Pogromcy, którzy znaczną część swego burzliwego życia spędzili na morzu, służąc na pokładach pancernych okrętów floty krasnoludzkiej lub jako najemnicy na statkach ludzi. W poszukiwaniu śmierci godnej pamięci ich przodków przemierzali wzburzone wody Morza Szponów, Zatoki Czarnego Lądu czy nawet krwawe cieśniny wokół Wysp Południowych. W licznych walkach z piratami, korsarzami z Norski, bretońskimi przemytnikami oraz morskimi potworami poszukiwali swego przeznaczenia – śmierci w bitwie, która zmyje hańbę i otworzy im bramy do sal przodków.

Wielu bukanierów, którym mimo lat poszukiwań nie udało się odnaleźć chwalebnej śmierci na pokładzie płonącego statku czy w paszczy morskiego monstrum, schodzi na ląd i dołącza do zbrojnych kompanii ludzi – szczególnie tych, które wyruszają na ekspedycje przez dzikie ostępy czy przeklęte ruiny. Marienburgczycy, z którymi krasnoludy od pokoleń łączą więzy handlu i braterstwa broni, chętnie przyjmują bukanierów w swoje szeregi, wiedząc, że ich odwaga, brutalność i determinacja są bezcenne podczas walki w zwarciu lub obrony pozycji.

Obecność bukanierów bywa źródłem kłopotów – szczególnie w miastach – ale też gwarancją, że gdy dojdzie do starcia, linia nie pęknie. Bukanierzy nie walczą dla złota – ich celem jest śmierć, ale tylko taka, która zasługuje na pieśń w salach przodków. 

To wzmocniony, funkcjonalny zaprzęg używany przez kompanię piechoty morskiej do transportu zaopatrzenia, amunicji, ekwipunku i rannych w trakcie operacji lądowych. Choć jego konstrukcja wywodzi się z klasycznych miejskich powozów kupieckich, został dostosowany do potrzeb mobilnych oddziałów wojskowych, które często przemieszczają się między portami, fortami i osadami przybrzeżnymi.

Ciężka, drewniana skrzynia powozu osadzona jest na czterech kołach i wsparta metalowymi okuciami, które chronią ją przed uszkodzeniami podczas jazdy po wyboistych traktach Jałowej Krainy. Zaprzęg najczęściej stanowią pary silnych koni lub mułów, zdolnych ciągnąć pojazd przez błotniste drogi i prowizoryczne mosty. Dach pokryty impregnowanym płótnem lub skórą może służyć zarówno za osłonę przed deszczem, jak i maskowanie w trakcie nocnych postojów.

Wnętrze powozu nie oferuje luksusów, lecz zostało zaprojektowane z myślą o funkcjonalności. Znajdują się w nim kufry na broń palną, zapasowe beczki z wodą i rumem, skrzynie z racjami żywnościowymi oraz podstawowe narzędzia do naprawy sprzętu. Część powozów piechoty morskiej przerobiono na ruchome kuchnie polowe lub lazarety polowe, ułatwiające wykarmienie kompanii albo udzielenie pierwszej pomocy rannym żołnierzom.

Dla kompanii piechoty morskiej powóz pełni rolę mobilnego zaplecza – bez niego oddział nie byłby w stanie utrzymać gotowości bojowej podczas dłuższych wypraw w głąb lądu. Pancerne boksy z zamkami pozwalają zabezpieczyć najcenniejszy ładunek.

***

Klasyczny rydwan to pojazd oparty na dwóch solidnych, drewnianych kołach przymocowanych do mocnej osi. Na niej wspiera się platforma, zwykle otoczona z trzech stron ciężkimi burtami, które chronią wojowników przed pociskami i uderzeniami. Otwarta tylna część pozwala załodze szybko wsiadać i zeskakiwać z pojazdu, co czyni rydwan niezwykle mobilnym środkiem transportu i walki. Konstrukcja ta, choć prosta, łączy w sobie brutalną skuteczność z wojenną elegancją.

W szeregach piechoty morskiej Marienburga rydwany wykorzystywane są do szybkich szarż i walki wręcz – ich załogi z impetem wbijają się w linie przeciwnika, siejąc chaos i zamęt, a następnie kontynuują starcie wręcz z wykorzystaniem broni drzewcowej.

Piechota Morska z Marienburga nie jest legendą ani ozdobą kronik – jest rachunkiem, który zawsze domaga się spłaty. Gdzie inni widzą granice prawa, oni widzą rubryki w księdze zysków; gdzie inni szukają chwały, oni szukają bilansu. W portach i na traktach, w ruinach i w sztormie, zawsze powracają jak dług, którego nie można zignorować. W ich śladzie zostaje cisza magazynu zapieczętowanego łańcuchami, zapach prochu unoszący się nad wodą i wspomnienie twarzy tych, którzy nie zapłacili w porę. Bo Marienburg zna tylko jedną pieśń – szelest monet – a Piechota Morska jest jej refrenem, powtarzanym w rytmie kroków po mokrym bruku. Reszta to już tylko wpis w rubryce: strata ostateczna.