sobota, 15 marca 2025

Figurkowy Karnawał Blogowy. Edycja #127: Para, trójka & kareta...
... czyli jak w warsztacie wygrać w porządek

Witam szanowne państwo-draństwo i zapraszam do lektury wpisu opublikowanego w ramach sto dwudziestej siódmej edycji Figurkowego Karnawału Blogozwego

Gdyby ktoś z szanownego państwa-draństwa czytającego blog DansE MacabrE jeszcze nie wiedział, FKB to inicjatywa którą w polskiej wargamingowej blogosferze 7 września 2014 roku rozpoczął Inkub prowadzący bloga Wojna w miniaturze.

Do tej pory, co można wywnioskować po tytule posta, odbył się sto dwadzieścia sześć edycji, których podsumowania znajdziecie TUTAJ.

Gospodarzem sto dwudziestej siódmej edycji jest koyoth, a wpis z marcowym tematem znajdziecie na shadow grey.

To tyle tytułem wstępu, zapraszam do lektury.

***

Obecnie w warsztacie waloryzuję makiety z zestawów ruin od Kromlech.eu, co możecie śledzić w czwartkowych wpisach publikowanych na blogu DansE MacabrE, a także przygotowuję recenzję modeli nieumarłych od Axia Miniatures, które będą dostępne niebawem w ramach zbiórki na Kickstarterze.

Natomiast w międzyczasie, korzystając z dnia wolnego postanowiłem posprzątać i nieco przeorganizować pracownię, bo z tego co sprawdziłem we wpisach, ostatnia przemeblowanie zrobiłem niemal 4 lata temu, a to wystarczający czas, by coś zmienić.

Warsztat to miejsce magiczne. To tutaj, w moim przypadku na poddaszu, niczym w tajemnej pracowni alchemika, powstają arcydzieła z plastiku, żywicy oraz HDF-u i patyczków do kawy. Oczywiście, alchemia ma też swoje skutki uboczne – z czasem każda wolna przestrzeń zamienia się w malowniczy stos pędzli o wątpliwej używalności, pudełek z bardzo potrzebnymi bitsami oraz farb, które zaschły akurat na tym odcieniu, którego teraz pilnie potrzeba.

Jak się okazało, moje poddasze zdążyło przez cztery lata przeistoczyć się w skarbiec Smauga, tylko zamiast złota i klejnotów, w każdej wnętrzności mebli czaiły się kubeczki z wodą, w których farba zdążyła skamienieć, pół-gotowe figurki i oczywiście instrukcje od modeli, których nigdy już nie będzie mi dane skleić. Wniosek? Czas na rewolucję! A przynajmniej na przemeblowanie...

Para - czyli dwa worki śmieci i pierwszy oddech wolności

Zacznijmy od klasyki. Worki na śmieci. Dwa wielgachne, 120 litrowe potwory zostały wypchane po brzegi resztkami projektów,  pustymi pudełkami, których może jeszcze kiedyś użyję, ścinkami materiałów, a także warsztatowymi notatkami, których wartość historyczna dorównywała glinianym tabliczkom z pismem klinowym. Po tym akcie barbarzyństwa odzyskałem możliwość wejścia do pracowni bez obawy o przypadkowe wywołanie lawiny.

Trójka - czyli biurka, półki i strategiczne manewry

Kiedy już odzyskałem podłogę, można było przejść do przetasowań. Półki po lewej stronie? Stały jedna na drugiej jak pijane krasnoludy w tawernie. Postanowiłem dać im nowe życie na poziomie podłogi i przy okazji sprawić sobie solidne blaty, przykręcają do górnych powierzchni płyty mdf  o grubości 9 mm i wymiarach 120 x 60 cm, na których ustawiłem modułowy stół z ruinami Mordheim, który czeka na wykończenie dłużej niż niektóre kampanie RPG. 

Zmiana układu biurek też okazała się kluczowa. Dotychczasowe ustawienie plecami do siebie miało swój urok, ale jak się okazuje, nie było optymalne. Teraz stanęły w kształt litery L, a dodatkowe stojące po lewej stronie półki zniknęły pod blatami, co sprawiło, że wreszcie mam gdzie postawić akcesoria, zamiast upychać je metodą rodem z gry Tetris.

Pierwotnie biurka były ustawione do siebie plecami, bo fabryczne wymiary każdego z blatów to 120 x 60 cm (co tylko przypadkowo, daje wymiary standardowego pola bitwy), a po odjęciu miejsca zajmowanego przez warsztatowy system modułowy od HobbyZone, zostawała spora przestrzeń robocza w której mieściła się mata do cięcia o rozmiarze A1.

Aby odzyskać powierzchnię, do każdego z blatów przykręciłem mm płyty mdf o łącznych wymiarach 120 x 80 cm. I obecnie wygląda to tak jak na pierwszym zdjęciu, które możecie zobaczyć poniżej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to na prawym stole prawdopodobnie pojawi się konkurencyjny dla HZ warsztatowy system modułowy, ale o tym później. 

Kareta - czyli powożenie oświetleniem, klimatyzacją i przyszłymi inwestycjami

Wszystko to dobrze, ale warsztat bez porządnego światła to jak generał bez armii. Więc nowa lampa LED zagościła nad stołem, a w planach mam też wymianę maty do cięcia, która pamięta jeszcze czasy, gdy pierwsze figurki malowałem Humbrolami. No i wreszcie klimatyzator – latem chroni przed roztopieniem się razem z Green Stuffem, zimą sprawia, że nie trzeba malować w rękawiczkach narciarskich.

Krzesło? Cóż, to jeszcze wytrzyma. Może kolejna przemeblowana kadencja pozwoli mu odejść na zasłużoną emeryturę.

I tak oto poddasze przeszło metamorfozę!

Czy teraz jest idealnie? No skąd! Ale przynajmniej mogę usiąść, rozłożyć warsztat, nie ryzykować zasypania stertą pudełek i nawet pomalować coś bez konieczności trzymania pędzla w zębach, bo nie ma gdzie go odłożyć.

A jak u Was, szanowne państwo-draństwo? Macie swoje królestwa hobby? A może walczycie o każdy centymetr blatu kuchennego i liczycie czas do wymarszu domowników? Dajcie znać, może z tego wyjdzie kolejna edycja FKB: Hobby w ukryciu!
Currently, in my workshop, I’m enhancing terrain pieces from the Kromlech.eu ruins sets, which you can follow in my Thursday posts on the DansE MacabrE blog. I’m also preparing a review of undead miniatures from Axia Miniatures, which will soon be available via a Kickstarter campaign.

In the meantime, taking advantage of a day off, I decided to clean up and reorganize my workshop. According to my blog posts, the last time I rearranged things was nearly four years ago, and I figured that’s more than enough time for a change.

The workshop is a magical place. Here, in my case, tucked away in the attic, much like a secret alchemist’s den, masterpieces of plastic, resin, HDF, and coffee stirrers come to life. Of course, alchemy has its side effects—over time, every available surface turns into a picturesque heap of barely usable brushes, boxes full of absolutely essential bits, and paints that have dried out in precisely the shades I desperately need.

As it turned out, my attic had, over the past four years, transformed into Smaug’s hoard—except instead of gold and jewels, every drawer and cabinet hid fossilized paint cups, half-finished miniatures, and, of course, instruction booklets for models I will never assemble. Conclusion? Time for a revolution! Or at least a serious rearrangement…

Pair – Two Garbage Bags and the First Breath of Freedom

Let’s start with the classics: trash bags. Two massive, 120-liter monsters were filled to the brim with project leftovers, empty boxes I might have used someday, material scraps, and hobby notes with historical value rivaling that of clay cuneiform tablets. After this act of barbarism, I regained the ability to enter the workshop without the risk of triggering an avalanche.

Three-of-a-Kind – Desks, Shelves, and Strategic Maneuvers

With the floor reclaimed, I could move on to the reshuffling. The shelves on the left? They stood stacked on top of each other like drunken dwarves in a tavern. I decided to give them a new life at floor level and, while I was at it, attach sturdy MDF boards (milimetres thick, 120 x 60 centimetres) to their tops. This created additional work surfaces, which I used to set up my modular Mordheim ruins table—a project that has been waiting for completion longer than some RPG campaigns.

Rearranging the desks was also crucial. The previous back-to-back setup had its charm, but as it turned out, it wasn’t exactly efficient. Now, they form an L-shape, with additional shelves tucked underneath, finally giving me space to store accessories instead of shoving them in like a round of Tetris.

Originally, the desks were positioned back-to-back because their factory dimensions (120 x 60 cm) just happened to match a standard wargaming table. After accounting for the space taken by the HobbyZone modular workshop system, there was still enough room for an A1-sized cutting mat.

To reclaim more surface area, I mounted MDF boards (9 milimetres thick, 120 x 80 centimetres total) onto each desk. Now, everything looks as seen in the first image below. If all goes according to plan, I may add a modular workshop system competing with HobbyZone to the right-hand desk—but more on that later.

Four-of-a-Kind – Steering the Lighting, Climate, and Future Investments

All of this is well and good, but a workshop without proper lighting is like a general without an army. So, a new LED lamp has taken its place above my desk, and I’m also planning to replace my cutting mat—my current one has seen better days, dating back to when I painted my first miniatures with Humbrol paints.

And finally, the air conditioner—a summer savior that prevents both me and my Green Stuff from melting, while in winter, it keeps me from having to paint in ski gloves.

The chair? Well, it still holds up. Maybe in the next redecoration term, it will finally be retired with honors.

And so, in a matter of hours, without any loss of life, the remodelling of the attic was completed!

Is it perfect now? Oh, of course not! But at least I can sit down, set up my workstation, and paint something without the risk of getting buried under a landslide of boxes. I can even put my brush down instead of having to hold it in my teeth for lack of space.

And what about you, dear hobbyists? Do you have your own kingdom of creativity, or are you waging daily battles for every inch of the kitchen table, counting down the minutes until the household clears out?

Let me know—maybe this will spark the next Miniatures Blog Carnival theme: Hobby in Hiding!.