Trudno dziś zrozumieć, dlaczego armia imperialna obozowała pod Wurtbadem przez bity miesiąc - być może Karl Franz chciał, aby wszystkie bandy Zielonoskórych weszły w granice Sylvanii, może liczył na przysłanie mu przez innych Elektorów posiłków? Nie wiemy, co spowodowało tak wielką zwłokę, jest jednak niezaprzeczalnym faktem, iż był to duży błąd Imperatora. W czasie przestoju dyscyplina w wojsku rozprzęgła się powoli, że przyszło dopiero później, w czasie marszu przywracać w armii porządek, do tego zapasy prowiantu, które pochodziły przecież z magazynów i były niezwykle trudne do uzupełnienia wiosną zaczynały się kończyć. Armia Imperialna stała pod Wurtbadem niemal tyle, na ile intendentura przewidywała całą kampanię. Dopiero w połowie Sigmarzeita Imperator wydał rozkaz wymarszu. Tylko jego niezwykłej popularności zawdzięczać należy, iż w ciągu następnych dwóch tygodni udało się jakoś przywrócić ład i posłuch. Niewątpliwie, gdyby Armia Imperialna stanęła przeciw Zielonoskórymi w takim stanie, w jakim była pod koniec pobytu w Wurtbadzie, kampania mogłaby zakończyć się katastrofą. Tymczasem zaś największe zdziwienie i niepokój budził kierunek marszu wojsk Imperatora - zamiast udać się na wschód, na granicę Stirlandu, armia maszerowała prosto na południe, w kierunku wielkiego gościńca, który wyznaczając granicę Averlandu, łączy Nuln z Krainą Zgromadzenia. Szczególnie zaniepokojony był Graf Josef Haust-Anderssen - opuszczał przecież swoją narażoną na najazd prowincję z większością armii, aby wziąć udział - jak wszystko zdawało się sugerować - w beznadziejnym ataku na Sylvanię. Tymczasem w połowie Sommerzeit Armia Imperialna stanęła w Krainie Zgromadzenia, gdzie udało się częściowo uzupełnić prowiant i gdzie do Imperatora przyłączyła się składająca się z niziołków kompania procarzy i zwiadowców. Również tutaj zaproponował Imperatorowi swe usługi oddział Leśnych Elfów z enklawy Mentelienh w Averlandzie. Ich dowódca Asne Ilitrien budził powszechny podziw swą wykwintnością i przepiękną zbroją z księżycowego srebra, mylonego powszechnie przez żołnierzy z legendarnym mithrilem. Wreszcie - po trzydniowym odpoczynku i dokonaniu przez puszkarzy z Nuln niezbędnej konserwacji i przeglądu artylerii. Imperator wydał wojsku rozkazy.
Karl Franz zdawał sobie świetnie sprawę z beznadziejności toczenia corocznych wojen z rozproszonymi bandami Goblinoidów, grabiących wschodni Stirland. Wiedział dobrze, iż o ile piekielnie trudne jest postawienie tamy na rzece, o tyle łatwo jest zagrodzić drogę strumienia. Wszystkie najazdy Zielonoskórych zaczynały się w zajętych przez Goblinoidy twierdzach Krasnoludów w Górach Krańca Świata i wspierane były przez plemiona, żyjące dalej na wschód. Odbicie i obsadzenie tych twierdz spełniłoby rolę tamy, ochraniające wschodnie Imperium przed najazdami i przenoszące front wojny podjazdowej w okolice niezamieszkałe. Ani w głowie było na razie Imperatorowi atakowanie Sylvanii - wiedział świetnie, iż siły ma zbyt szczupłe i niewłaściwe do pracy tego rodzaju, jednak załatanie dziury w starożytnym krasnoludzkim pierścieniu obronnym spowodowałoby przy okazji pełną izolację Sylvanii, co mogłoby się przydać w przyszłości, Książę Hergard wspominał później, iż wychodząc ze swego namiotu w dniu wymarszu, Imperator powiedział do niego Daj mi, Sigmarze, cztery lata spokoju na północy i zachodzie, a oczyszczę tę gnojówkę. Były to słowa przepojone nadmiernym może optymizmem, ale oddające dobrze ówczesne możliwości Imperium, które dawno już straciło zdolność angażowania znacznych sił na kilku frontach jednocześnie.
25 Sommerzeita AS2504 Armia Imperialna przekroczyła wschodnią granicę Krainy Zgromadzenia, aby wkrótce wkroczywszy na podgórze Gór Krańca Świata, ujrzeć majestatyczne i ponure zręby skalne, zdające się drapać niebo. W tym miejscu granica między stosunkowo łagodnym pasmem podgórskim a samymi górami wyznaczona jest niezwykle ostro - strzępiaste piły skalne, wrogie dla wszelkiego życia i w praktyce nieprzekraczalne dla większej grupy ludzi biją z ziemi niemal jak fontanna, omalże bez żadnego przejścia w łagodniejszy stok, tak że jadąc wzdłuż nich ma człowiek wrażenie, iż widzi obok siebie niebotyczny mur jakiegoś monstrualnego grodu, w którym chyba sami bogowie mieszkają. Owa Egida Imperium jak ją dawniej zwano, staje się przystępniejsza dopiero dalej na północy - tam też od zawsze niemal istniały skupiska twierdz Khazadów, wówczas już od kilkunastu dekad znajdujące się w rękach Goblinoidów. Także na południu od veger san, co w khazalidzie oznacza ostateczna ściana istnieją liczne skupiska Krasnoludów. Oni to, zwiedziawszy się o marszu wojsk Imperialnych, zaczęli licznymi acz niesfornymi grupami dołączać do Imperatora, oferując mu swe usługi. W ciągu następnego tygodnia zbiegło się ich blisko cztery setki. Na swego wodza po długich utarczkach i krwawych nieraz kłótniach wybrali Hildegardę Mertezun, przywódczynię jednej z żałosnych grup wygnańców z zajętych przez Zielonoskórych twierdz. Ona też w krótkim czasie utworzyła z pstrej zbieraniny wcale karny oddział toporników. Kronikarze wyprawy wspominają, iż banda ta przejmowała wszystkich przemożnym zdziwieniem. Zdziczeli wygnańcy i barbarzyńcy z południa, od setek lat nie mający kontaktu z cywilizacją Khazadów, brudni, z brodami w nieładzie, posługujący się nieraz barbarzyńską mową, powstałą z połączenia reikspielu, tileańskiego i khazalidu, ubrani w futra i skóry, często przybierające formę przepaski biodrowej lub kiltu, pokryci plemiennymi tatuażami i bliznami po rytualnym samookaleczeniu, niesforni i dzicy wydawali się zdyscyplinowanym, jednolicie uzbrojonym żołnierzom Imperium istotami rodem z mrocznej historii człowieka, reliktem z czasów legend sigmaryjskich. Jedno wszak łączyło ich wszystkich - oczy zachodziły im krwią, a żyły występowały na czoło, gdy ktoś wspomniał o Goblinoidach. Długo w noc siedzieli przy swoich ogniskach, pijąc na umór i śpiewając samobójczo ponure sagi o utracie kolejnych twierdz i śmierci przyjaciół.
Tymczasem wojska Imperatora dotarły do pierwszego granicznego fortu - Heer Tanam - obecnie zdewastowanego granicznego gródka, obsadzonego nieliczną załogą goblińską, niezdolną nawet wytrzymać szarży straży przedniej. Tu zaczynały się obszary ufortyfikowane dawniej przez Khazadów. Wbrew powszechnej w Imperium opinii, Krasnoludy lubią słońce tak samo, jak ludzie i większość ich twierdz przynajmniej częściowo wznosi się na powierzchni, zagłębiając się wszelako w ziemię na wiele poziomów i łącząc tunelami zwanymi Poddrogami z innymi bastionami. Tworzą w ten sposób skorelowany i łatwy do obrony kordon. Zaatakowana twierdza może natychmiast otrzymać pomoc z dwóch sąsiednich, nie da się je wziąć regularnym oblężeniem, gdyż niemal niemożliwe jest odcięcie jej od świata i zmożenie głodem. Krasnoludy mieszkają dziś w wielkich bastionach, gdyż tylko one oparły się niszczycielskiej fali Zielonoskórych - dawniej najwspanialsze grody wznosiły się na tarasowo rzeźbionych stokach górskich. Dawno zdewastowane i splugawione nie przetrwały rządów Goblinoidów, gdyż do niczego nie były im potrzebne. Teraz jednak Armia Imperialna miała przed sobą łańcuch twierdz, które przez serki lat stawiały skuteczny i krwawy opór hordom Zielonoskórych najeźdźców, a wcześniej oparły się potędze Elfów. Nie bez obawy patrzył Karl Franz na czekające go zadanie. Armia Imperium przyuczona była do bitwy w polu, nie w górach, manewrowania wielkimi regimentami, nie rozproszonymi bandami. Wiedza o tym pchnęła Imperatora do kroku, którego część magnaterii do dziś nie może mu wybaczyć - podzieliwszy swe wojska na pięćsetosobowe oddziały, dowództwo nad wieloma powierzył Khazadom, ogłaszając, iż każdy, kto nie podporządkuje się im we wszystkim zapłaci gardłem. Krok ten miał zbawienne skutki, pozwolił bowiem uniknąć wielu fatalnych błędów, jakie z pewnością popełniliby aroganccy oficerowie Imperialni, gdyby mieli Krasnoludów jeno za doradców, których można wszak ignorować. Rozpoczęła się mała wojna - zacięta i krwawa, pełna szturmów na mury, wściekłych walk w korytarzach i nieustającego huku nulnijskich moździerzy oblężniczych, które dokonywały tego, czego nie dokonały przez stulecia nie dysponujący taką bronią najeźdźcy. Dodać jednak należy, iż Zielonoskórzy, czując się już zupełnie bezpiecznymi w swych nowych posiadłościach, pociągnęły niemal pełną liczbą na wyprawę łupieżczą, pozostawiając na miejscu jedynie szkieletowe garnizony Goblińskie. Temu faktowi między innymi należy zawdzięczać, iż w ciągu miesiąca niemal cały pas pomniejszych fortów górskich został odzyskany po części przez Krasnoludy, po części zaś przez ludzi, jedna zaś twierdza - starożytna, wybudowana jeszcze przez Elfy Til Lethein, zajęta została przez ich potomków z Mentelienh. Liczba khazadów, walczących w szeregach armii Imperialnej nieustannie się zwiększała, zasilana przez oddziały królów krasnoludzkich i przez ochotników, którzy od dawna czekali na taką okazję. Po raz pierwszy od setek lat krasnoludzkie młoty i topory spływały zieloną posoką nie w rozpaczliwej obronie, ale w zaciętym, otwartym ataku.
W połowie Vorgeheim padł ostatni z fortów, z wielu można też było zwolnić garnizony, gdyż stały napływ Khazadów umożliwił ich obsadzenie. Armia Imperialna zebrała się na podgórzu Gór Krańca Świata, w prostej linii na południe od Waldenhof. Wtedy też doszły do Imperatora wieści o potężnej armii Zielonoskórych, która zwiedziawszy się co dzieje się w górach, zawróciła ze Stirlandu - gdzie odniosła walne zwycięstwo nad wojskami prowincji i milicją - i szybkim marszem ruszyła poprzez Sylvanię naprzeciw wojskom Imperatora. Bitwa rozegrała się 27 Vorgeheim na łąkach Weissmarktu i zakończyła makabryczną porażką Goblinoidów. Po raz pierwszy stanęły one przeciw imperialnej artylerii, której miażdżące salwy wstrzymały ich atak na prawym skrzydle - po tym, jak panika ogarnęła Stirlandczyków - dając ciężkiej jeździe czas na przegrupowanie i szarżę. Straty wojsk Imperialnych zamknęły się w ponad dziewięciuset poległych - w tym ponad stu Khazadów i około dwudziestu Elfów. Jednak gdy w nocy po bitwie zapłonęły wielkie ogniska, ludzie, Krasnoludowie i Elfowie świętowali, jakby dzień następny miał nie nadejść, wiedząc, iż zagrożenie dla wschodnich prowincji zostało zażegnane, zaś Imperium Krasnoludzkie ocalone od upadku. W plemiennej ceremonii, do której, poza wybrańcem, nie dopuszczono żadnego człowieka ni Elfa, Karl Franz I otrzymał od Khazadów imię Karl Zehmer Orgehniz - Karl Pogromca Orków.
- Imperium za panowania Karla Franza, fragment artykułu
Piotra Nurglitcha Smolańskiego pochodzi z dwumiesięcznika Portal
Zachęcam także do POLUBIENIA gry Warheim FS na FB,
dołączenia do BLOGOSFERY oraz komentowania wpisów!
Zapraszam także na forum AZYLIUM, które skupia graczy
Mordheim i Warheim FS.
dołączenia do BLOGOSFERY oraz komentowania wpisów!
Zapraszam także na forum AZYLIUM, które skupia graczy
Mordheim i Warheim FS.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz